niedziela, 23 maja 2021

24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię. 

- To dla Froda.

- O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem.

Skąd ona to wie, do licha? Spojrzy i wie!

- Nie wiem, nie znam się. Miało być chude, to takie dali. Trudno ostatnio zdobyć królika.

- Nie będzie jadł, zobaczysz - machnęła ręką i odwróciła się na pięcie.

I nie jadł. Poniuchał, podumał chwilę, zrobił dwa kroki w tył, podumał i poszedł do pokoju. Za chwilę wrócił, jeszcze raz powąchał, żeby się przekonać, że to jednak nie to. Następnie usiadł i zrobił surykatkę na znak, że coś by przekąsił. Witki mnie opadli byli.

- Skąd wiedziałaś?! - krzyknąłem zaczepnie. Próbowałem dotychczas podawać mu różne rodzaje mięsa; jedno jadł chętnie, inne mniej, a jeszcze innych nie ruszył wcale. Ale nigdy nie założyłbym z góry, że jakiegoś konkretnego nie tknie!

- Bo to taki burak mały jest. On wykwintnie nie lubi. Im prościej, tym lepiej - zaśmiała się. - Seduszka drobiowe - powiedziała ciszej.

W pierwszej chwili poczułem się normalnie urażony! Co ona sobie w ogóle wyobraża? Mógłbym natychmiast przytoczyć sytuację z pstrągiem, którego mu podstawiła zamiast łososia, a on nim pogardził. Ale przypomniałem też sobie przepiórki, co to je pokitrał po kątach i gdyby nie regularne porządki, to nie wiem, w jakim stanie by teraz były. To samo z żabimi udkami. Za to baraninę konsumuje chętnie. Steka wołowego również, ale gdy Kazek przyniósł wypasione argentyńskie, co to niby kij wie ile leżakowały, to też nie chciał!

Postanowiłem zatem powstrzymać się od wszelkich komentarzy i nie rozwijać tematu. Porąbałem mu kurczaka, za karę z żebrami, bo panicz nieco leniwy jest na kostki. Ale od biedy zeżre.

Wszedłszy do pokoju, zobaczyłem córkę przeprowadząjącą u babki zabieg smarowania włókniaka nitkowatego, potocznie pypcia na ramieniu, przy samej szyi.

- Jeszcze ci to nie odpadło? - zapytałem, bo na moje oko trwa to już dość długo. Młoda smaruje, potem babka łazi jakiś czas po domu z odsłoniętym ramieniem, żeby się zasklepiło, a następnie zakleja to plastrem.

- No nie! Przy skórze już się taki cienki zrobił, ale trzyma się diabeł jeden! - rzekła nieco poirytowana. - Odcedzę już te warzywa - rzuciła i poszła do kuchni.

A my z młodą wzięliśmy się znów do szukania przyczyny, dlaczego program Reaper nagle przestał nagrywać. Tak twierdzi córka, że on sam się zbiesił. Cóż, nie będę przecież się kłócił z nastolatką, że na bank coś w ustawieniach zmieniła i nie pamięta co. Cokolwiek to jednak było, nieźle namieszała...

Z labiryntu zakładek, przez które przedzieraliśmy się chyba setny raz, wyrwał nas zbolały krzyk babci. A za chwilę usłyszeliśmy jak świńskim truchtem zbliża się do pokoju.

- Zobacz no mi tu dziecko, bo mnie dziabnął! - babka zdjęła rękę z pypcia.

- Odgryzł! Nie ma! - wlepiliśmy gały w lekko krwawiące miejsce po włókniaku. - Nie dotykaj, muszę ci to zdezynfekować! - upomniała ją wnuczka.

- Coś jednak w tym jest, że on wykwintnie nie lubi. Burak jeden - skwitowałem skrzywiony.

- Nie burak, tylko chirurg! - spuentowała młoda.

No to już wiecie, że jak wyrośnie Wam włókniak nitkowaty, to należy przytulić do niego fretkę...



środa, 5 maja 2021

23. Nie pouczaj fretki

 

Czy Wasze zwierzęta akceptują sytuację, gdy zapragniecie się odizolować od reszty stada, zamknąć w innym pomieszczeniu i zwyczajnie wyciszyć, czy nie wiem, w odosobnieniu pomyśleć nad sensem życia lub istnienia innych cywilizacji?

W naszym domu nie podoba się to żadnemu sierściuchowi. Najbardziej dostaje się za to młodej, która regularnie zamyka się w swoim pokoju. Pierwszy do drapania jest zawsze kot Ben. Staje na dwóch łapach i stara się wydrapać dziurę w jednych albo w drugich drzwiach prowadzących do pokoju córki. Jeżeli akurat jestem w salonie, to zaczyna od wejścia z przedpokoju. Gdy zaś zwrócę mu uwagę, zaczyna chodzić po chałupie i głośno miałczeć. Oczywiście w przeszłości posłusznie wpuszczaliśmy go do pokoju, gdy tylko się o to upomniał. Jednak szybko wyszło na jaw, że nie tęsknota za córką jest powodem tego zachowania, lecz pozostawienie tych cholernych drzwi otwartych! Ponieważ kot Ben pragnie mieć na oku całe swoje stado. Kot drugi też drapie, ale jemu bardziej chodzi o zmianę legowiska. Nie kręci się wte i wewte, a wpuszczony natychmiast układa się do spania. 

Nie bardzo jednak wiemy, o co chodzi Frodo, ale on postanowił nie być gorszy i też drapie. Przy czym tempo i dźwięk tego chrobotania są szalenie dokuczliwe. Gorzej niż wiertło słyszane w poczekalni u dentysty! Nie da się tego ignorować ani przez chwilę, więc zazwyczaj słyszę też:

- Tato, weź go! – Chociaż jest to zupełnie niepotrzebne, bo i tak bym go wziął. W przeciwnym razie nie sposób skupić się na czymkolwiek. 

Tak też było ongiś. Młoda nagrywała akurat głos. Nawiasem, kiedyś mikrofon ściągnął miałczącego Bena i nawet fajnie się to wkomponowało, ale nie podzieliła mojego zdania i skasowała ten materiał.

W każdym razie podszedłem do kopiącego w szparze miedzy drzwiami, a podłogą Froda, wziąłem go na ręce i palcem pokazałem, że mi się to nie podoba. Po czym postawiłem go na wersalkę.

Otrzepał się i bez chwili wahania zeskoczył na podłogę by kontynuować bezczelnie przerwaną mu czynność. Nawet nie poczekał, aż się oddalę! Więc znów do niego podszedłem i tym razem złapałem za skórę na karku. Zawisł posłusznie. Jednak znalazłszy się na wersalce, znów strząsnął z siebie chwilę reprymendy i rzucił się do drzwi. I tak sześć razy! 

Za siódmym razem zatrzymał się nagle wpół drogi, jakby go olśniło. Popatrzył na mnie stojącego tuż obok i zmienił kierunek. Poszedł do przedpokoju. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem do komputera. Na to chyba tylko czekał, bo wpadł do pokoju i kilkoma skokami pokonał dystans dzielący go z drzwiami, po czym znów zabrał się do pracy! Złapałem go za kark i tym razem trochę nim wstrząsnąłem. Nie powiem, ciśnienie mi się już podniosło. 

Postał chwilę na wersalce, westchnął głośno, zeskoczył i podreptał do kuchni. Wiedziony podejrzeniami, poszedłem tam za chwilę i tak jak się spodziewałem, walnął kloca na samym środku podłogi! 

Tego dnia dostał od babci hamaki uszyte ze starej kurtki. Jak w nagrodę. Na szczęście Ben stanął po mojej stronie i jeden zajął natychmiast po zawieszeniu. Żeby sobie sierściuch za wiele nie myślał!





czwartek, 22 kwietnia 2021

22. Lej po bombie

 Jeżeli ktoś z Was nie widział jeszcze zabawy kota z fretką, to zapewniam, że są to jedne z tych kadrów, które obejrzeć należy. Korci mnie, aby napisać – musicie to zobaczyć! Ale nie mogę, mimo że w zdaniu wcześniej to napisałem, to nie mogę.

 Albowiem uczęszczam na terapię odwykową od słów: „musisz” i „nie!” starannie opracowaną dla mnie przez córkę. Podobno uzależniłem się od niegrzecznej formy przymuszania kogoś do czegoś. Jak również od zakazów, których używam bez analizowania ich zasadności. Oczywiście się z tym nie zgodziłem, wówczas zdiagnozowała u mnie syndrom wyparcia, który podobno ma przyjmować postać od chwilowych luk w pamięci, po całkowitą amnezję! Cóż, należało w ramach terapii, a także dla spokoju tego domu, pokornie założyć, że natenczas reprezentuję jednostkę z zaburzeniami psychicznymi. Zgodziłem się na przyjęcie wszystkich powyższych diagnoz, ale uprzedziłem lojalnie, że bez wahania dam nogę z terapii, jeśli wyczuję choć cień obecności na niej zjawiska prania mózgu. W efekcie czego dorobiłem się jeszcze podejrzenia o zespół urojeniowy, więc moja karta chorego zaczyna wyglądać naprawdę imponująco!

Dobra, wróćmy do wspomnianej zabawy zwierząt z całym, jakże istotnym, jej wstępem. A ten z kolei jawił się totalnym chaosem, który nastał wtem, po wenie!

Babka powtarza, że kiedy przyjdzie wena do sprzątania, należy od razu zabrać się do pracy, bo nie wiadomo kiedy pojdzie i czy szybko wróci.

Szedłem więc za babki radą, jak huragan. Ja i wspomniana wena. Zdjąłem pościel do prania, namoczyłem kuwety, wywaliłem ciuchy z szafy, wywlekłem do prania Froda kołdrę z wersalki. Dobra, szczerze? Zrobiłem takie pobojowisko, że głowa mała i całkowicie się pogubiłem nie wiedząc już, w co mam najpierw włożyć łapy.

I wtedy przyszedł Kazek z flaszką! Bo miał taką męską potrzebę się ze mną napić. No, co Wam będę tłumaczył. To są po prostu rzeczy ważne i  nie można ich tak sobie odłożyć, bezdusznie raniąc czyjeś uczucia. Działania konieczne załatwiłem błyskawicznie. Wylałem wodę z kuwet, zasypałem je żwirem i jeden punkt miałem odfajkowany. Porozgarnialiśmy trochę stertę piętrzących się na wersalce ciuchów, które wywaliłem z szafy. Utworzyliśmy sobie wygodne dołki i wpasowaliśmy się w nie ze szklankami.

Sztywni, jak dwóch księgowych na konsolacji, sącząc banie z dezaprobatą łypaliśmy na otaczającą nas rozpierduchę.

- Jeśli ktoś ci kiedyś spróbuje wciskać farmazony o wenie do sprzątania, nie daj się nabrać na tę bujdę na resorach! – lojalnie ostrzegłem kumpla.

- Aśka tak ma. I biada mi, jeśli jestem w domu – rozkłada ręce.

- Zmusza cię do sprzątania? Przecież to nie twoja wena! – oburzam się.

- A co ją to obchodzi? Ale ja już mam na to sposób – cmoka i ogląda sobie przez chwilę paznokcie, podczas gdy ja czekam w napięciu. – Biorę ściereczkę, spryskiwacz do szyb i powolutku sobie lecę – wzrusza ramionami.

- Ale, że jak, okna myjesz? – niemal zapiera mi dech.

- Nie. Wszystko. Jak leci. Tak sobie chodzę, pryskam i przecieram – mówi.

- Wszystko tym spryskiwaczem, łazienkę też? – uśmiecham się.

- Całą budę – szczerzy zęby.

- Jesteś genialny! A nie boisz się, że cię na tym szwindlu nakryje? – patrzę na niego z coraz większym uznaniem.

- Coś ty, ona wtedy jest w jakimś innym wymiarze – pociąga drinka.

Oczyma wyobraźni widzę Kazków lśniącą budę i mój lej po bombie.

- Kazek, dawaj walniemy po dwie szybkie, niech mi ten widok zobojętnieje, bo jestem o krok od wyjęcia szmatki i spryskiwacza – kumpel zrywa się z kanapy, bierze szklanki i pędzi do kuchni po dolewkę.

- O, w mordę! Co to jest? – pyta.

Patrzę na leżącą pod pralką kołdrę Froda i już wiem, że Kazek centralnie na niej stanął, a pod nią na pewno centralnie śpi fretka! W popłochu odgarniam warstwy kołdry i wtem szarpie mną widok podrywającej się z impetem freciej głowy i wbitego w twarz mą wściekłego wzroku. Kazek widzi to samo i komentuje:

- Co to, ku*wa, miało być?! Łazić nie umiecie?! Głowy do poduszki przytulić nie można, bo hołota zadepcze!

Zanosząc się ze śmiechu, zgięty wpół wracam na wersalkę. Do końca dnia będę już tylko widział pyszczek Froda, opatrzony Kazka komentarzem!

Siedzimy i rzęzimy teraz obaj. Tymczasem do pokoju wtacza się Benek, a za nim skaczący freci mostek.

- Frodo jak nowy. Chłopie, czyżbyś był u kręgarza? – pyta Kazek.

Kot w pośpiechu rozgląda się za jakąś wyższą platformą, ale w tym pokoju niedostępny dla fretki jest tylko parapet, o ile otworzę okno, inaczej nie będzie miejsca. Niestety, w tej chwili nie mogę wstać. Pralka bezdusznie zajęta, meble w kuchni zastawione, więc, chcąc nie chcąc, kot organizuje bratu maraton.

- Proszę państwa, przed nami chwile dramatycznego napięcia! Fretka na prostej znów zostaje w tyle, czy skróci dystans na mniejszej przestrzeni korytarza? – komentuje Kazek – Niedobrze, kot z poślizgiem wpada w zakręt, nie wyrabia i zatrzymuje się na drzwiach. Fretka wykorzystuje okazję i błyskawicznie dosiada kota na oklep! Jak długo utrzyma się na grzbiecie? Niestety, proszę państwa, kot okazuje się być zbyt narowisty i nie daje fretce szans, ale ona nie zamierza się poddać i już szykuje się do drugiego podejścia!

Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa, więc ręką pokazuję stojącemu na środku pokoju showmanowi, żeby otworzył okno i uratował kocura młodej, inaczej gotowa wyku*wić nam z laczka.

- Jest! Kot w galopie pięknie i jakże płynnie wszedł przed chwilą w zakręt! Proszę państwa, co tu się za moment wydarzy! Dostrzegł przygotowany dla niego parapet i uczucie ulgi rozlało się po kociej mordzie. Instynkt samozachowawczy napina teraz mięśnie i wysyła impuls do błyskawicznego podjęcia decyzji! Proszę państwa, obraz zwalnia i rozbrzmiewają Rydwany Ognia Vangelisa, melodia zwyciezców i cóż to będzie za skok – leć, kocie, leć! Jest!

- Ale zaraz, zaraz! Jego śladem podąża waleczna fretka, która nigdy się nie poddaje i z rozbiegu wskakuje na krzesło, a krzesła...Ty! Prawie doleciał, widziałeś to? A kota znika, nie ma go! Nie do wiary, że kolejny raz zniknął tej biednej fretce sprzed nosa!

Siedzimy rozwaleni na kanapie i trzymając się za brzuchy, łapczywie chwytamy powietrze między kolejnymi spazmami.

- Kota znika! – sapię, a po policzkach płyną mi łzy, jak grochy.

- Kto znika? – słyszymy nagle głos babki, a po nim trzaśnięcie drzwi.

Szturcham Kazka, przykładam palec do ust i ręką zataczam przed łuk, prezentując imponujące pobojowisko oraz ostrzegam, żeby...on zresztą wie, co mam na myśli. Zbyt długa cisza robi się jednak podejrzana.

- Słyszysz dźwięk ostrzenia noży? – pytam szeptem. Kazek szczelnie zakrywa dłonią usta. Stukot obcasów matki i chrobotanie frecich pazurów uprzedzają o ich nadejściu. Kazek wstaje i wita się z babcią, jak na gentlemana przystało.

- Coś ty, synu, w tym domu narobił? – pyta grzecznie.

- To nie ja! – odpowiadam, czym wywołuję na jej twarzy wyraz głębokiego zdumienia

– to wena! Oraz czuję się przez nią podstępnie oszukany, bo kiedy w najlepsze pracowałem, ona nagle sobie poszła! – skwitowałem upijając łyk wzmacniacza.

- Srali muchy będzie wiosna! Do miski w szafce wstawiłam mielone, zjedzcie coś – sięga po wspinającego się po jej nodze Froda – młoda i tak do jutra zostaje u mnie, więc masz sporo czasu na ogarnięcie tego chlewu. Cześć! – i tak po prostu sobie idzie.

Patrzymy na siebie w milczeniu, śmiech ciśnie się na usta, ale trochę blokuje go babka z tym chlewem.

- W sumie, to nie jest wcale tak źle – mówię – jeśli pochowam szmaty, rzeczy z blatu wstawię z powrotem do szafki – wzruszam ramionami.

Za chwilę coś sobie jednak uświadamiam i spłoszony przystępuję do działania, mamrocząc pod nosem:

– Nie, no, muszę to wszystko ogarnąć! Co, jeśli nadgorliwa terapeutka podepnie moje olanie obowiązków na rzecz moczenia mordy pod fazę krytyczną alkoholizmu? Dzizus! Jeszcze gotowa wlepić mi program 12 kroków!

- Co? – kumpel patrzy na mnie rozbawiony.

- E, nic – macham ręką.

- To dawaj ten spryskiwacz! Raz dwa ogarniemy, bo zaczyna wiać nudą!




środa, 7 kwietnia 2021

21. Prima Aprilis

 - Syneczku, w tym roku święta musicie spędzić beze mnie – wyszeptała babcia do słuchawki. Głos jej przy tym tak drżał, że przez chwilę myślałem, iż dzwoni z oddziału intensywnej terapii po cudem udanej reanimacji! Jednak zaraz zorientowałem się, że to 1 kwietnia, ale postanowiłem nic o tym nie wspominać. Odłożyłem krojenie mięsa dla czekającego przy swoim talerzyku Froda i przeniosłem się do pokoju.

- Jak to sami? Stało się coś? – zapytałem z udawaną troską w głosie.

- Baśka ma Koronawirusa! Wczoraj źle się poczuła i wynik okazał się pozytywny – wytłumaczyła nieco głośniej.

Trochę mnie tym zbiła z pantałyku, ale postanowiłem pozostać czujny pamiętając, jak modelowo wkręciła mnie w ubiegłym roku. Stałem już gotowy do wyjścia, żeby odebrać ją z komisariatu za kradzież żonkili w parku, kiedy zaniosła się śmiechem.

- I co ty masz z tym wspólnego? Chlałyście? – Musiałem!

- A weź mnie nie denerwuj! – huknęła do słuchawki - palmy byłyśmy razem święcić, nie widziałam u niej na czole napisu, że koronawirus ją toczy! – broniła się zaciekle.

Rozłączyłem się z nią bez słowa, knując zwalenie winy na telekomunikację. Następnie, sprytnie kalkulując, że matka mogła zmówić się z Bachą, zadzwoniłem do jej córki. Ha, ha, ha! Oraz ha!

- Tak, to prawda – odpowiedziała na pytanie postawione bez ogródek – a twoja mama jak się czuje?

Zrobiło mi się łyso. Tym bardziej, że nie umiałem jej odpowiedzieć. Podejrzewając babcię o robienie mi psikusa, nie wpadłem na to, żeby pytać ją o samopoczucie!

- Jeszcze dobrze – stwierdziłem przypuszczając, że chora nie miałaby raczej siły tak grzmieć. – Kiedy one widziały się ostatnio? – zapytałem.

- Mama mówiła, że w niedzielę święciły palmy, a później piły w parku wino z gwinta. Dlatego tak się teraz martwi, czy niechcący nie podzieliła się chorobą – usłyszałem.

Oddzwoniłem do matki.

- Rzuciłeś słuchawką? – zapytała z pretensją w głosie.

- Myślałem, że to ty rzuciłaś – odpowiedziałem zdziwiony jak gładko przychodzi mi łganie własnej matce.

- Muszę przejść kwarantannę, więc sam widzisz – podjęła przerwany temat tak smutnym głosem, że przemilczałem to parkowe chlanie wińska.

- Nie martw się niczym. Zostawimy ci z młodą świąteczne śniadanie pod drzwiami – starałem się przybrać wesoły ton. Poczułem autentyczne ukłucie strachu. W końcu kobieta swoje lata już ma.

- Prima Aprilis! – ryknęła i natychmiast odłożyła słuchawkę.

Uczucie ulgi, jakie na mnie spłynęło, sprawiło, że oparłem się odruchowi, by oddzwonić i ją objechać. Niech się cieszy – pomyślałem. Wróciłem do kuchni nakarmić fretkę i omal nie udusiłem się ze śmiechu widząc, jak kimał na mopie zmęczony czekaniem na mięso.

Młoda strzeliła mu sesję zdjęciową, mrugnęła do mnie i wykręciła numer babci.

- Cześć babcia, słuchaj – zagaiła – co? Nie, u cioci Niny jestem od wczoraj. Bo dziadek przyjechał i właśnie do ciebie poszedł – oddaliła słuchawkę od ucha, choć nawet bez tego trudno byłoby jej nie słyszeć:

- Mówiłam, żeby nie dawać mu adresu! Tak trudno to zrozumieć?! – Wściekła się. Był czas, kiedy młodej dziadek, a mój teść bardzo się babci narzucał.

- To nie ja, to Nina mu dała – odparła młoda. Następna kłamczucha na zawołanie. Po mnie to ma!

- Zabiję ją! Dobra, dzięki. Rozłączam się, bo muszę do tej harpii zadzwonić! – zakończyła babka.

Skrzywiłem się, gdyż wydało mi się to niemądre. Oczyma wyobraźni zobaczyłem wściekłą Ninę.

- Robi sobie odwyk od telefonu i Internetu do świąt. Jak będziemy coś chcieli, to mamy przyjść! – roześmiała się córka.

Babcia też wyłączyła telefon. Na dwa dni!



wtorek, 30 marca 2021

20. Jadowite bąki fretki

 

Wyprawę do chińskich supermarketów potraktowaliśmy z córką jak wycieczkę. Niestety, w tych czasach nie ma zbyt wiele okazji, a nawet bodźców do dalszych wypadów niż na róg, albo skwerek z fretką. No i obiecałem dziewczynom ugotować krewetki z warzywami w sosie kokosowo curry.

Frodo spojrzał na młodą ubierającą buty w przedpokoju i czym prędzej wskoczył do plecaka, prowokując tym u niej gromki śmiech. Nie można było nie wziąć sierściucha. Zwłaszcza, że pogoda iście wiosenna nam się tu zrobiła.

Podróż dwiema liniami metra przebiegła w atmosferze ogólnego zainteresowania zwierzem w plecaku, które niestrudzenie drapało w siatkę w nadziei, że jeszcze chwila i wydrapie w niej dziurę. Trudno przewidzieć jego nastawienie. Niekiedy zrobi kilka kroków i podskakuje na znak, że chce do plecaka, innym razem mógłby łazić bez końca. Bywa, że się po prostu kręci – wyjmij mnie. Nie, wsadź z powrotem. Albo wyjmij. Albo wsadź!

Wyjęty w końcu wyszurał brzuchem cały teren  dookoła na znak „tu żem był”, poprawił ekskrementami i ruszył w dalszą drogę, ciągnąc przy tym, jak hart jakiś, albo inna szelma. Tuż przed wejściem zapakowaliśmy go do plecaka i weszliśmy do ogromnej hali.

Niedaleko za progiem przy lodówkach, gdzie wybierałem tofu córka zagaiła:

- Czujesz?

- Nie, a co? – rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś zgnilizny.

- Strzelił z dupy. Zaraz zemdleję jak nas na kopach stąd wyrzucą! – wysyczała.

- Niech spróbują! Musi w jego mniemaniu panować tu atmosfera grozy. Bierzmy krewetki i spadajmy stąd szybko! – ruszyłem z kopyta do zamrażarek.

Na szczęście ruch był niewielki, a kobieta w kasie nigdy nie interesuje się klientami. Podejrzewam, że bez słowa wzięłaby pieniądze nawet, gdyby to Frodo płacił. Babcia mówi, że robiąc zakupy u Chińczyków trzeba przywdziać skórę nosorożca, a mi to nie przeszkadza. Za to jak płachta na byka działa na mnie pytanie na wejściu „w czym mogę pomóc?”. Już mi raz jedna taka pomogła wybierać szlafrok dla żony do szpitala. Wyszedłem z dwoma; na ciepło i chłodno, czterema piżamami, dwiema koszulami nocnymi, siedmioma podkoszulkami, gaciami i za dużymi stanikami. Do dziś nie mam pojęcia jak i kiedy dobrowolnie zdecydowałem się na zakup tego wszystkiego. Dlatego teraz, gdy słyszę wspomniane zdanie, odwracam się na pięcie i spieprzam kłusem przez zarośla.

Ochłonąwszy nieco na ulicy zdecydowałem, że wejdę jeszcze do jednego, mniejszego sklepu azjatyckiego. Potrzebowałem odpowiednich warzyw i innych produktów. Pierd Froda momentami zalatywał tak ostro, że niemal łzawiły mi oczy. Słyszałem ludzi pociagających za mną nosami, ale z miną pokerzysty udawałem Greka. Córka rozsiadła się na murku na zewnątrz i ani myślała zaopiekować się fretką.

- Zabieraj śmierdziucha ze sobą, nie rób mi obciachu! – usłyszałem, zanim dokończyłem prośbę. Zanotowałem to sobie skrzętnie.

W metrze było jeszcze ciekawiej! Miło się przyglądało znaczącemu marszczeniu brwi, ukradkowemu rozglądaniu się i staraniom dopasowania smrodu do któregoś pasażera. A tu jak na złość, żaden skunks nie siedział ani nie stał. Wszyscy nienagannie ubrani, wyfryzurowani, grzeczni. A pośród nich ja, zasłaniający własnym ciałem plecak przyklejony do szyby ze śmierdzącą fretką w środku. Nareszcie mogłem się zemścić za lata wdychania cudzych smrodów we wszystkich liniach wiedeńskiego metra.

Najbardziej bawiła mnie córka, ona też marszczyła brwi i ukradkowo rozgladała się w poszukiwaniu źródła fetoru. Jakby w obawie, że jeśli nie będzie tego robiła, to podejrzenie padnie na nią!

Dwaj budowlańcy, którzy wsiedli na jednej ze stacji stanęli tuż przy drzwiach.

- Ja pierdolę, co tak śmierdzi? – powiedział niższy po polsku.

- Jakaś świnia się zesrała – odparował wyższy. – Smród, kurwa, jakby skrzynkę jaboli wychlał.

Było mi coraz trudniej zachować spokój. Cieszyłem się, że przejechali tylko jedną stację.

- Babciu, co to jest jabol? – młoda zapytała w domu. Myjąc sierściucha nadstawiłem ucha.

- Wstrętna berbelucha polska! Jak się tym człowiek opił, to rano budził się, a obok na poduszce leżała jego wątroba! – Proszę, jakie babcia ma ciekawe wspomnienia...



sobota, 27 marca 2021

19. Wycieczka na śpiocha

 

Widok naburmuszonych kotów ściśniętych na parapecie w córki pokoju, rozbawił mnie niemal do łez. Słowo daję, że foch miały wymalowany na pyskach, ja ta lala!

Wszystko przez maltańczyka, któremu babcia udostępniła miejsce na pralce. Podobno Frodo dotkliwie poszarpał mu ogon. Trudno było stawać w obronie fretki, mimo że pies jest wyjątkowym cierpiętnikiem i potrafi o byle co podnieść lament. Nie mogłem przecież nie okazać zrozumienia dla troski babci o swojego przyjaciela.

- Aż się biedny posikał! – powiedziała z wypiekami na twarzy.

No to już wiedziałem, jaki temat ma szansę dziś dominować. Trochę korciło mnie, by zauważyć, że Frodo rozwiązał problem latania wte i wewte po schodach z psem. Szybko jednak uknułem, że zgadzając się z babką w całej rozciągłości, mam szansę nie spędzić z nią czasu z nerwami na temblaku i gnijącą wątrobą. Gnijąca wątroba to stan, kiedy gderanie matki wwierca się w mózg niczym dziób kornika, a wnętrzności prowokują do krzyku rozpaczy obijając się o siebie, jak w przepełnionym autobusie.

Potrafi być zarówno tolerancyjna, dowcipna i wręcz pobłażliwa w stosunku do różnych moich fanaberii, co apodyktyczna i zaślepiona! Wszystko zależy ode mnie i tego, jak sprytnie poprowadzę naszą rozmowę.

Niestety, nic mądrego nie przychodziło mi do głowy oprócz sarkastycznych docinek, po których byłaby mi biada. Wziąłem więc na ręce poszarpanego psinę i poszedłem z nim do pokoju, by opanować nieco cisnący się do gardła chichot.

- Spakowałam młodej sukienkę i te twoje dwie rozerwane bluzy do szycia. Trzeba się tym już zająć! – zaczęła z innej beczki. Kolejny śliski temat, tym razem mojego niechlujstwa...

- A słyszałaś o tym księdzu w Polsce, który wprowadził dyżury sprzątania w kościele? – Przypomniał mi się stary temat i nawet nie pamiętałem, czy go już omawialiśmy.

- Nie! I nic mi nie mów, bo mnie dzisiaj chyba szlag trafi. Idziemy do domu! – odebrała ode mnie psa. – W szafce są mielone, synku, i mizeria. – Chwyciła torebkę, torbę, zapięła psa i trzasnęła za sobą drzwiami. Byłem uratowany.

Telefon od niej kwadrans później wróżył chęci obgadywania księdza tudzież kleru ogólnie, więc jęknąłem smutno przed odebraniem.

- Musisz zaraz do mnie przyjść! – krzyknęła bez wstępu. – Ja w tej torbie z bluzami przyniosłam do domu Froda! Hahaha! – zaniosła się. – Całą drogę przespał, czort. Co to jest za zwariowane zwierzę! Już mi cała złość na niego przeszła. No chodź szybko! – rzuciła na koniec i się rozłączyła.

Ja w ogóle nie rozumiem, jak można się złościć na fretkę. Przecież sama sobie natury nie wybierała – pomyślałem biorąc plecak i gnając w kapciach po tego czorta!




poniedziałek, 22 marca 2021

18. Kto tu jest spychany na margines?

 

Podziwiam ludzi, którzy z zachwytem opowiadają, jak są nad ranem ugniatani przez swoje koty. Przychodzi sobie pan kot, wlezie człowiekowi na plecy albo brzuch i mrucząc zaczyna gnieść ciało i wbijać weń pazury. Jakie to wzruszające, mawiają, bo ten kot to tak z miłości wielkiej...

Albo z pieśnią na ustach i miłością w sercu zrywają się w te pędy o trzeciej w nocy, żeby napełnić mruczkowi miskę, bo przed chwilą przebiegł im po twarzy, na pewno z głodu.

Śpią na ścianie, żeby kiciuś miał wygodnie i dość miejsca na wypadek, gdyby mu się łapa ześlizgnęła z poduszki.

Jeśli bym się uparł, zapełniłbym ze trzy kartki A4 przykładami, za które szczerze podziwiam pewnych właścicieli kotów. Ja, mimo że mieszkam z dwoma, nigdy nie zwariowałem na ich punkcie do tego stopnia, żeby zmieniać zasady panujące w moim domu. I tak; koty nie mogą chodzić po blatach kuchennych, ani leżeć na stołach. Nie jest dla mnie argumentem fakt, że kot to bardzo czyste zwierzę. To zwierzę stąpa po podłodze, grzebie w kuwecie i gdzie tam jeszcze.

Odmiennego zdania jest babcia. Uważa ona, że blaty należy myć i dezynfekować przed każdym użyciem, a na stole stawia się mnóstwo innych brudnych rzeczy. Stoły także należy myć przed posiłkiem. W związku z tym regularnie rozpuszcza nasze koty, ponieważ twierdzi, że nie mają w tej chwili dobrych kryjówek przed tą upierdliwą fretką.

- Ty zwariowałeś, ale na punkcie fretki – powiedziała ostatnio przesuwając klatkę. Założyłem ręce na piersiach i oparłem się wygodniej na znak, że zamieniam się w słuch.

- Frodo może wszystko. Włazi do lodówki i ciebie to bawi, rozciąga warzywa po kątach, które cierpliwie zbierasz. Uparcie wypróżnia się na kable, to je zwinąłeś i podwiesiłeś, a on się dalej tam wypróżnia, w miejscu po kablach! – zaniosła się śmiechem, ale zaraz wróciła do wyliczania żebym jej czasem nie zdążył przerwać. – Zrywasz się na baczność, gdy tylko się obudzi, bo trzeba mu dogadzać, pobawić się z nim, ponosić, pohuśtać. – Powstrzymała mnie ręką, bo już otwierałem usta, by się wtrącić. Rozmowa z babcią bywa jak jazda samochodem w Rzymie, jeśli się nie wepchasz, to cię nie wpuszczą. Nie dawała mi jednak szans. – Zalał router, laptop i telefon, a ty co? Wymieniłeś lub naprawiałeś. Ale gdyby to kot zrobił, to byś biadolił z miesiąc!

- Koty mają słynąć z tego, że niczego nie przewracają, a fretka pełnej szklance nie popuści. Jeśli dostał się na stół, to wyłącznie z mojej winy! – stanąłem w obronie Froda i jeszcze odwróciłem kota ogonem. – Może by się na ten stół tak nie pchał, gdybyś kocurom nie pozwalała na nim siedzieć. A teraz muszę odsuwać krzesła nawet gdy wychodzę do toalety. – Uśmiechnąłem się wypowiadając ostatnie zdanie, żeby się czasem nie obraziła. Nie miałem pojęcia po co w ogóle zaczęła ten temat i do czego zmierzała. – A tak nawiasem, może byś przeszła do konkretów, bo zaraz mam meeting.

- To są konkrety! Mnie boli, że Frodo jest traktowany, jak pełnoprawny członek rodziny, a koty spychane na margines – wysunęła znacząco brodę.

- O czym ty mówisz, jaki margines? Bo nie chcę ich na stole? Ja też jestem pełnoprawnym członkiem rodziny, a nie leżę na stole! Proszę, daj już spokój. Frodo jest po prostu bardziej absorbujący, umie skupić na sobie uwagę. – Wiedziałem, że to nie do końca prawda. Mam dla niego wyjątkowe pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Ale to jest Frodo, mój kumpel na każdą przygodę. – A teraz powiesz mi do czego zmierzasz?

- Zamówiłyśmy z młodą drapak – znów podniosła rękę – ten jest za mały! – Podniosła drugą rękę – zrobimy przemeblowanie i jakoś go upchniemy!

Gdybym zatem zbyt długo milczał, to zainteresujcie się, bo może będę gdzieś leżał w kącie przygnieciony szafami i zdominowany przez szefowe. Zaczyna robić się tu coraz ciekawiej, wszyscy mają bowiem swoje miejsca, a ja chyba wyląduję ze składanym stoliczkiem pod laptop, co to się go w łóżku instaluje i tam będzie moja melina.

- Tato, a jak zmienimy już mieszkanie, to będę mogła mieć pomeranian psa? – na to wszystko wynurzyła się córka. Słowo daję, że ona jest mistrzynią w znajdywaniu nieodpowiednich momentów na tego typu rozmowy.

- Oczywiście, że tak. Ale tylko pod warunkiem, że ja będę mógł mieć trzy fretki, żebyśmy mieli po równo swoich zwierząt! – Mógłbym to powtarzać bez końca, żeby raz po raz oglądać ich miny!



sobota, 13 marca 2021

17. Było pite?

  - O! Nareszcie jesteś – cie! - babcia zaraz dodała, gdy spojrzała na plecak i wiercącego się w nim Froda. - Kupiłam ci dwa sweterki na przecenach i książkę Zafona dla młodej. Jej ciuchów nie kupujemy, wiadomo. No i wstawiłam krewetki w sosie czosnkowym. Też niedawno wpadłam. Ojej, jak już późno, ale to nic nie szkodzi, pies pewnie i tak już naświnił… - zatrzymała się na sekundę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się rozmyśliła.

- Niech zgadnę, byłaś u Baśki! - pochyliłem się, by wyjąć fretkę. Generalnie wisi mi i powiewa, gdzie i z kim obraca się moja matka. Dobra, prawie mi wisi. Jednak po ostatnim kacu zapierała się, że z Baśką, tą pijaczką, już się nie zobaczy. A ponieważ bezlitośnie gdera na temat konsekwencji w całej jej rozciągłości, miło było rzucić w nią Baśką – pijaczką. 

- Skąd wiesz?! - bezwładnie opuściła ręce.

- Słyszę, że piłaś, a pijesz tylko ze mną lub z Baśką.

- Nie piłam! - wzdrygnęła się.

Czy osoby na bani naprawdę myślą, że ich najbliżsi nie poznają? A potem jeszcze uwierzą w zapewnienia, że jednak się mylili? Dlaczego dorośli ludzie starają się ukryć swoją banię, nad którą, mniej lub więcej, ale się napracowali? Przecież ja uwielbiam moją matkę pod wpływem, tak pięknie podnosi się wówczas jej tolerancja na brutalny, męski dowcip. Oględniej mówiąc, robi się z niej równiacha. Jest tylko jeden warunek, że też coś w siebie wleję. W przeciwnym razie, męczy mnie swoim gadulstwem.

- To powiedz Gibraltar! - stanąłem z nią twarzą w twarz.

- O! A ty wiesz, że tam jest więcej mężczyzn niż kobiet? - podjęla próbę zmiany tematu. Dałem za wygraną. W końcu co mnie to obchodzi? Zacząłem kroić mięso dla Froda, a babcia w podskokach ruszyła do pokoju. Kiedy delikatnie smyrałem kark mlaszczącego głośno chłopaka, wróciła, stanęła za mną i wesołym tonem zagaiła:

- Ja wiem, dlaczego tak wypytujesz, czy piłam. - nie odpowiedziałem, więc odkaszlnęła i kontynuowała – bo sam byś się napił i wyczułeś dobrą okazję! Ha! - zaczęła się kołysać, jak góralki w tych swoich zespołach tanecznych. Odbijany, pomyślałem.

- Ja wiem, dlaczego błyskawicznie wpadło ci to do głowy, bo ci mało! Przyznaj, że szukasz kompana do kielicha! Ha! - uniosłem dłoń zaciśniętą w pięść, na znak zwycięstwa. Zaraz ją jednak opuściłem, widząc babcię szykującą się do riposty!

- Ja wiem, dlaczego to teraz powiedziałeś! Prowokujesz mnie, żebym wyjęła swoją wódkę z torebki! Ha! - też uniosła dłoń i w identyczny sposób. Byłem bez szans. Miała dziś wyjątkowo wesołą banię, trzeba było się pilnować, żeby niechcący tego nie zepsuć.

Dobra, to stawiaj na stół co trzeba, a ja przyniosę krewetki. Jest coś do nich, jakieś warzywko? - spojrzałem w stronę drzwi, za którymi zniknęła.

- Pewnie, że jest! No jak to tak, bez warzywka. Rozpusta! - zachichotała.

- Jakie i gdzie? - rozejrzałem się po kuchni.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - mogłem się tego domyślić.

Wrzuciłem większą część krewetek do miski, a resztę zostawiłem dla córki, która lada chwila powinna już być. I chyba właśnie nadciągała, bo Frodo położył się pod drzwiami, wetknął nos w szparę przy podłodze i głośno niuchał na zmianę z drapaniem. Wziąłem go na ręce i wyszedłem na klatkowe zwiady. Nie mylił się fret tropiciel, była już w połowie trzeciego piętra. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do nas szczerze.

- A wy co, za monitoring robicie? - uuu, ta też piła, że ma taki dobry humor? Powinna być głodna i zła! Wróciłem do domu i przeniosłem miskę do pokoju, wtykając w nią wcześniej dwie łyżki. Kiedy znów wyszedłem, drzwi właśnie się za nią zamknęły, więc mogłem odstawić Froda na podłogę. Dostajemy wszyscy gęsiej skórki, kiedy otwieramy wejściowe, w obawie, że on jakoś niepostrzeżenie przemknie nam między nogami na klatkę. Oczywiście prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bardzo małe, bo z zewnątrz wchodzimy niemal w kucki, gotowi natychmiast go łapać, od wewnątrz zaś żadne, ale mimo to, ono istnieje i nas dręczy. Tym bardziej, że wiele razy pokazał, jak nie zważa na żadne wysokości. Chyba nie posiada zdolności odróżnienia wysokości mniejszej od większej, więc ta przerażająca przestrzeń między schodami rodzi obezwładniające wizje, o których nie rozmawiamy. Jestem pewien, że nie tylko ja bujam się ze swoją wersją wizji, zagnieżdżonej pod kopułą.

- Na patelni są krewetki w sosie dla ciebie. Babcia zrobiła. Zjesz z nami w pokoju, prawda? - zasugerowałem, że tego bym chciał i przygotowałem jej talerz.

Kiwnęła głową, schylając się po stojącego przed nią na dwóch łapkach Frodo. Widok witającego kilkoma liźnięciami jej policzek zwierzaka, był naprawdę piękny. Nie do wiary, że taki gryzoń, ale to taki gryzący terrorysta, zaprezentuje nam swoją metamorfozę, o jakiej nikt tu nie śnił. Potrafię z autentycznym zdumieniem obserwować, jakim jest czułym, troskliwym, uwielbiającym pieszczotyi i całusy zwierzakiem.

- Co do tych krewetek? Tak same mam jeść, czy jest warzywko? - zapytała zeskrobując resztki sosu z patelni na talerz. Już miałem zastosować babci chwyt, ale ona czuwała! I mnie ubiegła.

- No pewnie, że jest warzywko dla mojego słoneczka kochanego! - dobiegł śpiewający ton z pokoju.

Młoda spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i odchyliwszy na bok głowę, zbliżyła do niej wyprostowaną dłoń ze sztywno złączonymi palcami. Konspiracyjny gest, czyli dwa krótkie i szybko następujące po sobie puknięcia zewnętrznym grzbietem dłoni w szyję, świadczył o głęboko zagnieżdżonym w niej duchu ojczystym. Wysłane pytanie brzmiało: było pite?

Kiwnąłem twierdząco, na co dziecko uśmiechnęło się szeroko. Wiem, co knuła – historyjkę o pilnym zakupie...

- Jakie warzywko i gdzie? - szybko wyrzuciła z siebie, żeby cisza nie trwała za długo.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - a za chwilę zaniosła się śmiechem i tak trwała w tym rechotliwym zaniesieniu, aż zaczęła rzęzić. Na szczęście ostrym kaszlnięciem zasygnalizowała nam, że złapała oddech.

- Na bogato! Babcia stawia! - zabrałem sok z lodówki i poszliśmy rozpocząć rodzinną imprezę w środku tygodnia.



poniedziałek, 1 marca 2021

16. Spacer z jamnikiem

 

- Dzisiaj wielki dzień, biorę Froda na spacer – wyrecytowałem tak, by córce nie umknęło ani jedno słowo. Trochę się ostatnio zniechęciła do spacerów ze zwierzakami. Przede wszystkim przez obciachowe zachowanie kotów, wyginających się w pałąki i ciągnących w krzaki albo na drzewa. No i przez maltańczyka babci. Gnojek łamie się przy największym tłumie gapiów. Najchętniej na przystanku tramwajowym. Sprzątanie tego pod obstrzałem kilku par oczu, to robota nie dla nastolatków.

- O! Muszę to zobaczyć! – poderwała się i rzuciła do ściągania plecaka z szafy. – Ja go niosę! –  noszenie fretki po siedmiokilowych kocurach musi być frajdą. Ucieszyłem się, że młoda oderwie się na trochę od komputera i zaczerpnie świeżego powietrza.

Kompletnie ubrany, czekałem przy drzwich wejściowych z Frodem w plecaku i rosnącym zniecierpliwieniem. Ileż można się ubierać?

- Ileż można się ubierać? – wyrzuciłem to z siebie.

- Jeszcze bluzka!

- A nie czapka? To ty dopiero zaczynasz! – nałożyłem plecak z coraz bardziej wiercącym się zwierzem. – Wezmę śmieci i poczekam na dole! – nie cierpię wybierania się jak sójka za morze.

- Dawaj, wyciągamy go już teraz – niecierpliwiła się córka na ulicy.

- Nie, w parku!

- Teraz! Zobaczymy, jak się zachowuje w ustronnym miejscu, a nie tam, przy ludziach. – nalegała i trudno było nie przyznać jej racji. Podczas ostatniego spaceru z kotami, jeden z grupki obserwujących nas nastolatków pomagał nam ściągnąć sierściucha z drzewa.

- W życiu nie najadłam się większego wstydu! – wysyczała wtedy w drodze powrotnej.

- Bo jeszcze krótko żyjesz! – odpowiedziałem zniecierpliwiony.

W każdym razie Frodo bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Niebywale wprawnie poruszał się na smyczy i dość posłusznie trzymał się narzuconego mu kierunku trasy. W parku zrobił niemałą furorę, a połowa zagadujących nas przechodniów nie wiedziała, co to jest za zwierzę. Bez młodej spokojnie moglibyśmy robić za facetów do wzięcia. Trzeba to przemyśleć.

Wracając do domu niemal siłą wyrwałem smycz z rąk biednego dziecka. Też chciałem poszpanować fretką. Moją fretką. Przez większą część drogi burzliwie dyskutowaliśmy o planie wyprowadzania Froda na spacer i co do jednego byliśmy zgodni. Nie będziemy robić tego razem! Czyli każde z nas co drugi dzień.

- W sumie to moja fretka – droczyłem się jeszcze trochę, gdy przystanęliśmy z węszącym przy murze Frodem.

- Raz dwa ogarnę sobie drugą! – uniosła znacząco brwi.

- Masz dwa koty, nie wystarczą ci? – też uniosłem znacząco brwi!

Zwiesiła ramiona i pokiwała głową na znak rezygnacji. Ruszyliśmy dalej, gdy wtem:

- Przepraszam! Proszę pana! Proszę to posprzątać! – starsza kobieta wbiła wzrok najpierw we mnie, a później w klocka postawionego przez moją fretkę. A ja nie miałem worków. Normalnie nie przyszło mi do głowy, że po fretce też przecież trzeba posprzątać!

- Dobrze ci tak! Co, nie mamy woreczka? – mała wiedźma syczała po polsku, kiedy nerwowo i na pokaz przetrząsałem kieszenie. – Ja mam chyba jeden po psie...

- Dawaj! – zażądałem, uśmiechając się jednocześnie do obserwującej mnie staruszki. Brakowało tylko, żeby jeszcze wzięła się pod boki i zacząła tupać czubkiem buta!

- Bardzo dobrze! – rzekła, gdy zebrałem bałagan. – Myślą, że jak mały pies, to już nie trzeba sprzątać, że to nie widać! Też miałam jamnika, osiemnaście lat ze mną przeżył. – uniosła rękę jak papież, chyba dla podkreślenia ogromu tych lat i nie przestając mówić poszła dalej. Spojrzeliśmy z młodą na siebie, zarżeliśmy jak konie, po czym zabraliśmy się z naszym jamnikiem do domu.



czwartek, 25 lutego 2021

15. Fretka w pluszowej budce

 

- Dziurkacz zamknięty w klatce? – zapytał Kazek tuż za progiem.

- Nie histeryzuj, już się zresocjalizował, ale na wszelki wypadek nie ściągaj butów – szybko powstrzymałem go, w połowie już schylonego. Licho nie śpi, capnie go jeszcze raz i będzie po odwiedzinach, wzdrygnąłem się na tę myśl. Lubię to filozoficzne pieprzenie z Kazkiem podczas poddawania się intoksykacji alkoholowej.

- Mam kurczaka. Może wkupię się w łaski – wyszczerzył zęby.

- E, wsadź do lodówki, przygotowałem królika. Zorganizujemy akcję przekupstwa jak się obudzi.

Upychając sok jabłkowy w szufladzie naszej małej lodówki, usłyszałem parsknięcie i przeciągły chichot Kazka dobiegający z pokoju. Natychmiast domyśliłem się, co go tak mogło rozbawić. Wykręcony Frodo w swojej pluszowej, cukierkowo różowej budce! Prezencie od Kazka dziewczyny, Aśki.

- A niech mnie! Spodobała mu się? Ty wiesz, jak ja Aśkę obśmiałem, że ideologię gender fretce będzie wciskać i takie tam? – mówiąc to zrobił kilka zdjęć. – A to się ucieszy, że w końcu się przydała. Jej Stella ani myślała w niej spać.

- Stella lubi się eksponować na stołach, jak na piękną kocicę przystało, a nie w jakichś tam budach! – mimowolnie spojrzałem na rozwalonego na pralce Benka. Następny ekspozytor własnych wdzięków, pomyślałem z przekąsem. Babcia mu nawet tę pralkę kocykiem wyścieliła, co znaczyło, że na zawsze utraciłem miejsce na wszystkie podręczne rzeczy. Teraz trzeba je było odkładać na miejsce natychmiast po użyciu. Tyle zachodu. Trochę powrzucałem do torby na kółkach za pralką, ale dostałem ochrzan przed ostatnimi zakupami, kiedy córka wywlekła cały ten bajzel.

- I w ogóle, to całe chrzanienie o gender jest dowodem na to, że ludzie muszą mieć tematy zastępcze, by nie rozmawiać o rzeczach istotnych – nalałem nam po jednym, a córka postawiła na stole deskę z serami.

- Nie mów, że nie dziwi cię widok facetów w garniturach, butach na obcasach i makijażu! – Kazek wywalił oczy, aż mu się okulary obsuneły.

- Jeszcze dziwi, bo wychwytuję ich wzrokiem na ulicy, ale to pewnie minie i znikną dla mnie w tłumie. Kobiety też musiały zmierzyć się z ogromną krytyką, kiedy zapragnęły nosić spodnie – uniosłem szklaneczkę.

- Tato jest zdania, że to dyskryminujące, by faceci nie mogli się malować i nosić kiecek. W końcu jesteśmy wolni, system i tak nieźle nas ogranicza, więc swoboda co do eksponowania samego siebie powinna pozostać rzeczą gustu – podpuszczała córka.

- Ty masz chyba ostatnio za dużo wolnego czasu, stary! Klepkę ci urwało! Przecież to karykatury facetów, a nie... – upił porządny łyk - ...przerażasz mnie. – spojrzał na mnie z ukosa.

- Weź mi tu nie wyskakuj z tym ultra konserwatywnym pie*doleniem, Kazek, przecież to nie twój styl. Jesteśmy w trakcie rewolucji obyczajowej, czy nam się to podoba czy nie. Ja to po prostu akceptuję. Prezenterzy telewizyjni od lat nakładają puder na twarz i to jest ok, dlaczego więc skacowany hydraulik nie może przypudrować sinego nosa? – rozłożyłem ręce w geście oczekiwania na odbicie piłeczki.

- Dobrze wiesz, że to inna sytuacja, bo światło w studio... – potarł czoło obiema dłońmi.

- Stary wyświechtany schemat. Hydraulik nie podoba się sobie z sinym nosem, to nie jest dobry powód?

- A szpilki?! – zapiał.

- Leczą kompleksy wzrostu! Kazek, szpilki są przejściowe, zobaczysz, że zaraz masowo pójdzie produkcja męskich butów na obcasie. Każdy z tej rewolucji wyłuszczy coś dla siebie. Spójrz, jak faceci zaczęli o siebie dbać. Porównaj podróż metrem po pracy teraz, a naście lat temu, kiedy zaduch był taki, że się wychodziło zamroczonym – znów uniosłem szklaneczkę. – Dzięki tym odważnym, którzy ubierają dziś co chcą, następne pokolenie będzie miało po prostu łatwiejszy wybór i to nie znaczy przecież, że każdy facet będzie chciał biegać w kiecce!

- Ma to sens, ale ja jeszcze nie jestem na to gotowy! – spuścił wzrok. – Czuję się tak, jakby ktoś okradał nas z aury męskości. Wiesz, tego symbolu siły.

- Aura i symbole są kwestią indywidualną i nigdy nie będą takie same dla ogółu. Pielęgnuj swoje i daj decydować innym za ich własne – wzruszyłem ramionami.

- Młoda, co ty o tym myślisz? – odwrócił się do rejestrującej każde słowo córki.

- Nie jestem na to gotowa! Poza tym strasznie wkurza mnie widok faceta z niechlujnie nałożoną szminką, wyjeżdżającą poza linie. Za każdym razem mam ochotę go za to ochrzanić, że robi z siebie pajaca! Albo że wygląda jak Peppa Pig – uniosła się.

- No i króciutko! – zarechotał Kazek, ale zaraz spoważniał. – Gdzie jest dziurkacz? – wskazał na pustą budkę. Doszliśmy do wniosku, że pewnie przeniósł się gdzie indziej, ale żeby nie zwrócił uwagi na gościa...to był, delikatnie mówiąc, szok! Lekko zestresowany już gość, korzystając z panującej jeszcze swobody, rzucił się do toalety, ale nagle jęknął głośno i w te pędy zawrócił.

- Ty, fretka może tak sobie siedzieć w lodówce? On tam coś żre! – uprzejmie doniósł.

Nie wierzyłem własnym uszom, ale oczy mnie nie zawiodły. Frodo siedział w głebi lodówki i żarł królika z talerza.

- No to mamy kolejny problem z twoim stajtusiem, tatuś – córka wzięła się pod boki. – Mamy gdzieś na stanie łańcuch i kłódkę, czy taśma wystarczy?



poniedziałek, 15 lutego 2021

14. Frodo przegania fraglesa

 

- Oszalałaś?! Dlaczego taszczysz ten wózek? Miałyście zadzwonić z dołu! I gdzie jest babka? – odebrałem od córki torbę na kółkach po brzegi wypełnioną zakupami.

- Na drugim piętrze, gada z tym fraglesem spod siódemki. Nie chciało mi się tam dyndać i na nią czekać. – znacząco mrugnęła rozpinając kurtkę.

- Trzeba było chociaż zostawić jej zakupy, może by się chłop chciał wykazać – wypiąłem klatkę w geście osiłka.

- Ta! Omal nie prześwidrował babci na wylot, żeby tylko nie widzieć, jak schodek po schodku wciągam wózek. Cienias! – odezwała się żargonem dziadka Wieśka.

Fragles spod siódemki podobno niedawno wynajął pokój na spółkę z innym fraglesem. A ten, co to ten pokój u niego wynajęli, gości u siebie jeszcze trzech takich fraglesów. Wszyscy oni wyglądają dla mnie identycznie, więc gdyby nie babci informacje, to mijając ich w odpowiednich odstępach czasu, byłbym pewien, że to jedna osoba. Łysi, zawsze ubrani w ubrudzone farbami ogrodniczki i kurtki tej samej firmy budowlanej. Podobna ekipa mieszka nad nami, pięciu chłopa w kawalerce. Byłem u nich raz, instalować kartę graficzną w stacjonarnym – tłok mają tam niemiłosierny.

Teraz jednak zapragnąłem upewnić się, któremu obojętny był widok mojego dziecka, wciągającego po schodach torbę niewiele mniejszą od niego samego! Może kiedyś będzie potrzebował pomocy przy zejściu z tych naszych długich, krętych, kamiennych schodów...

Odgłos klucza w zamku wieścił powrót flirciary. Najeżony, z założonymi rękami, czekałem na nią naprzeciw drzwi, żeby mnie czasem nie przeoczyła.

- Proszę, proszę, wejdź Rysiu – szerokim gestem wskazała mu drogę przodem, gdzie w przejściu stałem ja. W majtkach, skarpetach i jednym kapciu. Brakowało mi tylko pióropusza na głowie, żeby wyglądać mniej idiotycznie, bo goły Indianin nikogo nie dziwi przecież. Ku*wa, jaki niefart! Wyobrażałem sobie poznac go w okolicznościach, dzięki którym zapamięta mnie jako silnego, wzbudzającego respekt, poważnego faceta, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że zostanę tym w gatkach spod dwunastki!

- Frodo! – krzyknęła córka, o której zapomniałem, że też tam stała. Z impetem trzasnęła drzwiami i było to najpiękniejsze i najbardziej melodyjne pizgnięcie komuś przed nosem w całym moim życiu! – Ubierz się, bo wyglądasz jak jakiś fircyk! – spod dwunastki, dokończyłem w myślach.

Kiedy nieświadoma niczego babcia wepchnęła nam w końcu tego Rysia do domu, ubrany w dresy i z fretką na rękach, poszedłem przekonać się, po co ona go tu w ogóle ciągnęła. Przecież nie na schadzkę.

- O właśnie, Rysiu, to jest mój syn – uścisnęliśmy sobie dłonie. – Bo wiesz, Rysiu jest fachowcem i on by mógł zrobić konstrukcję podwieszaną na warzywniak. Skończyłby się ten cyrk z prysznicem. No chodź – pociągnęła go do łazienki – popatrz, jak to wygląda. Jak na kempingu! – obiema rękami wskazała kosze z warzywami w brodziku wyraźnie rozbawionemu Rychowi.

No żebyście się czasem nie posrali, pomyślałem miętoląc frecie ucho. 

– Nie, nie trzeba. Ja już mam tę sprawę załatwioną, już wszystko jest zaplanowane! – kłamałem jak z nut, żeby jak najszybciej pozbyć się Rycha i objechać matkę za nadgorliwość. Potrzebny mi tu fachowiec i jego konstrukcje, jak... nieważne już co. Ale babcia niekoniecznie chciała rezygnować z towarzystwa fraglesa. Niby przypadkiem przypomniała sobie o pysznej angielskiej herbacie, a Rychu wcale się nie bronił.

- To ty łobuziaku tak pod tym prysznicem urzędujesz? – nachylił się nad węszącym i wpatrzonym w niego Frodem, kiedy babcia potruchtała stawiać wodę. Bierz go, złośliwie plątało mi się po głowie, na widok zbliżającej się łapy do mojego kumpla.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Frodo upie*dolił Rysia w dwa palce do krwi. Rysiu z niedowierzaniem zawył jak śpiewak operowy. Babcia rzuciła się opatrywać mu dziury, ale ja nie miałem plastrów. No to poszli oboje pod siódemkę, dziecko znów pizgnęło drzwiami, tym razem za nimi. Przybiliśmy sobie piątkę i rozeszliśmy się do pokojów.

- Założę się, że nic nie masz załatwione z tym warzywniakiem. Z przekory nie przyjąłeś jego pomocy, prawda? – stojąc później w progu pokoju, babcia wbijała we mnie wzrok niczym chmurę sztyletów.

- O co ci chodzi? Już zrobione. Z młodą opanowaliśmy sytuację. Idź, sama zobacz. – wysłałem ją do łazienki, a sam, czekając na jej reakcję, zakryłem usta dłonią, by nie parsknąć przedwcześnie.

- Przecież tu nie ma żadnej konstrukcji! Zakleiliście taśmą drzwi pod prysznic!

- I po problemie, Frodo nie otworzy! A nam się pomysł z kempingiem bardzo spodobał! – skoro nie można podróżować, to wczasy robimy sobie w domu. – Przynajmniej do momentu, aż się zorientuje, że można je odsunąć także z drugiej strony. – ta cwana frecia morda, dodałem w myślach.



24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...