- Oszalałaś?!
Dlaczego taszczysz ten wózek? Miałyście zadzwonić z dołu! I gdzie jest babka? –
odebrałem od córki torbę na kółkach po brzegi wypełnioną zakupami.
- Na drugim piętrze,
gada z tym fraglesem spod siódemki. Nie chciało mi się tam dyndać i na nią
czekać. – znacząco mrugnęła rozpinając kurtkę.
- Trzeba było chociaż
zostawić jej zakupy, może by się chłop chciał wykazać – wypiąłem klatkę w
geście osiłka.
- Ta! Omal nie
prześwidrował babci na wylot, żeby tylko nie widzieć, jak schodek po schodku wciągam
wózek. Cienias! – odezwała się żargonem dziadka Wieśka.
Fragles spod siódemki
podobno niedawno wynajął pokój na spółkę z innym fraglesem. A ten, co to ten
pokój u niego wynajęli, gości u siebie jeszcze trzech takich fraglesów. Wszyscy
oni wyglądają dla mnie identycznie, więc gdyby nie babci informacje, to mijając
ich w odpowiednich odstępach czasu, byłbym pewien, że to jedna osoba. Łysi,
zawsze ubrani w ubrudzone farbami ogrodniczki i kurtki tej samej firmy
budowlanej. Podobna ekipa mieszka nad nami, pięciu chłopa w kawalerce. Byłem u
nich raz, instalować kartę graficzną w stacjonarnym – tłok mają tam
niemiłosierny.
Teraz jednak
zapragnąłem upewnić się, któremu obojętny był widok mojego dziecka,
wciągającego po schodach torbę niewiele mniejszą od niego samego! Może kiedyś
będzie potrzebował pomocy przy zejściu z tych naszych długich, krętych,
kamiennych schodów...
Odgłos klucza w zamku
wieścił powrót flirciary. Najeżony, z założonymi rękami, czekałem na nią
naprzeciw drzwi, żeby mnie czasem nie przeoczyła.
- Proszę, proszę,
wejdź Rysiu – szerokim gestem wskazała mu drogę przodem, gdzie w przejściu
stałem ja. W majtkach, skarpetach i jednym kapciu. Brakowało mi tylko
pióropusza na głowie, żeby wyglądać mniej idiotycznie, bo goły Indianin nikogo
nie dziwi przecież. Ku*wa, jaki niefart! Wyobrażałem sobie poznac go w
okolicznościach, dzięki którym zapamięta mnie jako silnego, wzbudzającego
respekt, poważnego faceta, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że zostanę
tym w gatkach spod dwunastki!
- Frodo! – krzyknęła
córka, o której zapomniałem, że też tam stała. Z impetem trzasnęła drzwiami i
było to najpiękniejsze i najbardziej melodyjne pizgnięcie komuś przed nosem w całym moim życiu! – Ubierz się, bo wyglądasz jak jakiś fircyk! – spod dwunastki,
dokończyłem w myślach.
Kiedy nieświadoma
niczego babcia wepchnęła nam w końcu tego Rysia do domu, ubrany w dresy i z
fretką na rękach, poszedłem przekonać się, po co ona go tu w ogóle
ciągnęła. Przecież nie na schadzkę.
- O właśnie, Rysiu,
to jest mój syn – uścisnęliśmy sobie dłonie. – Bo wiesz, Rysiu jest fachowcem i
on by mógł zrobić konstrukcję podwieszaną na warzywniak. Skończyłby się ten
cyrk z prysznicem. No chodź – pociągnęła go do łazienki – popatrz, jak to
wygląda. Jak na kempingu! – obiema rękami wskazała kosze z warzywami w brodziku
wyraźnie rozbawionemu Rychowi.
No żebyście się czasem nie posrali, pomyślałem miętoląc frecie ucho.
– Nie, nie trzeba. Ja
już mam tę sprawę załatwioną, już wszystko jest zaplanowane! – kłamałem jak z
nut, żeby jak najszybciej pozbyć się Rycha i objechać matkę za nadgorliwość.
Potrzebny mi tu fachowiec i jego konstrukcje, jak... nieważne już co. Ale
babcia niekoniecznie chciała rezygnować z towarzystwa fraglesa. Niby
przypadkiem przypomniała sobie o pysznej angielskiej herbacie, a Rychu wcale
się nie bronił.
- To ty łobuziaku tak
pod tym prysznicem urzędujesz? – nachylił się nad węszącym i wpatrzonym w niego
Frodem, kiedy babcia potruchtała stawiać wodę. Bierz go, złośliwie plątało mi
się po głowie, na widok zbliżającej się łapy do mojego kumpla.
Potem wszystko
potoczyło się bardzo szybko. Frodo upie*dolił Rysia w dwa palce do krwi. Rysiu
z niedowierzaniem zawył jak śpiewak operowy. Babcia rzuciła się opatrywać mu
dziury, ale ja nie miałem plastrów. No to poszli oboje pod siódemkę, dziecko
znów pizgnęło drzwiami, tym razem za nimi. Przybiliśmy sobie piątkę i
rozeszliśmy się do pokojów.
- Założę się, że nic
nie masz załatwione z tym warzywniakiem. Z przekory nie przyjąłeś jego pomocy,
prawda? – stojąc później w progu pokoju, babcia wbijała we mnie wzrok niczym
chmurę sztyletów.
- O co ci chodzi? Już
zrobione. Z młodą opanowaliśmy sytuację. Idź, sama zobacz. – wysłałem ją do
łazienki, a sam, czekając na jej reakcję, zakryłem usta dłonią, by nie parsknąć
przedwcześnie.
- Przecież tu nie ma
żadnej konstrukcji! Zakleiliście taśmą drzwi pod prysznic!
- I po problemie,
Frodo nie otworzy! A nam się pomysł z kempingiem bardzo spodobał! – skoro nie
można podróżować, to wczasy robimy sobie w domu. – Przynajmniej do momentu, aż
się zorientuje, że można je odsunąć także z drugiej strony. – ta cwana frecia
morda, dodałem w myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz