wtorek, 30 marca 2021

20. Jadowite bąki fretki

 

Wyprawę do chińskich supermarketów potraktowaliśmy z córką jak wycieczkę. Niestety, w tych czasach nie ma zbyt wiele okazji, a nawet bodźców do dalszych wypadów niż na róg, albo skwerek z fretką. No i obiecałem dziewczynom ugotować krewetki z warzywami w sosie kokosowo curry.

Frodo spojrzał na młodą ubierającą buty w przedpokoju i czym prędzej wskoczył do plecaka, prowokując tym u niej gromki śmiech. Nie można było nie wziąć sierściucha. Zwłaszcza, że pogoda iście wiosenna nam się tu zrobiła.

Podróż dwiema liniami metra przebiegła w atmosferze ogólnego zainteresowania zwierzem w plecaku, które niestrudzenie drapało w siatkę w nadziei, że jeszcze chwila i wydrapie w niej dziurę. Trudno przewidzieć jego nastawienie. Niekiedy zrobi kilka kroków i podskakuje na znak, że chce do plecaka, innym razem mógłby łazić bez końca. Bywa, że się po prostu kręci – wyjmij mnie. Nie, wsadź z powrotem. Albo wyjmij. Albo wsadź!

Wyjęty w końcu wyszurał brzuchem cały teren  dookoła na znak „tu żem był”, poprawił ekskrementami i ruszył w dalszą drogę, ciągnąc przy tym, jak hart jakiś, albo inna szelma. Tuż przed wejściem zapakowaliśmy go do plecaka i weszliśmy do ogromnej hali.

Niedaleko za progiem przy lodówkach, gdzie wybierałem tofu córka zagaiła:

- Czujesz?

- Nie, a co? – rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś zgnilizny.

- Strzelił z dupy. Zaraz zemdleję jak nas na kopach stąd wyrzucą! – wysyczała.

- Niech spróbują! Musi w jego mniemaniu panować tu atmosfera grozy. Bierzmy krewetki i spadajmy stąd szybko! – ruszyłem z kopyta do zamrażarek.

Na szczęście ruch był niewielki, a kobieta w kasie nigdy nie interesuje się klientami. Podejrzewam, że bez słowa wzięłaby pieniądze nawet, gdyby to Frodo płacił. Babcia mówi, że robiąc zakupy u Chińczyków trzeba przywdziać skórę nosorożca, a mi to nie przeszkadza. Za to jak płachta na byka działa na mnie pytanie na wejściu „w czym mogę pomóc?”. Już mi raz jedna taka pomogła wybierać szlafrok dla żony do szpitala. Wyszedłem z dwoma; na ciepło i chłodno, czterema piżamami, dwiema koszulami nocnymi, siedmioma podkoszulkami, gaciami i za dużymi stanikami. Do dziś nie mam pojęcia jak i kiedy dobrowolnie zdecydowałem się na zakup tego wszystkiego. Dlatego teraz, gdy słyszę wspomniane zdanie, odwracam się na pięcie i spieprzam kłusem przez zarośla.

Ochłonąwszy nieco na ulicy zdecydowałem, że wejdę jeszcze do jednego, mniejszego sklepu azjatyckiego. Potrzebowałem odpowiednich warzyw i innych produktów. Pierd Froda momentami zalatywał tak ostro, że niemal łzawiły mi oczy. Słyszałem ludzi pociagających za mną nosami, ale z miną pokerzysty udawałem Greka. Córka rozsiadła się na murku na zewnątrz i ani myślała zaopiekować się fretką.

- Zabieraj śmierdziucha ze sobą, nie rób mi obciachu! – usłyszałem, zanim dokończyłem prośbę. Zanotowałem to sobie skrzętnie.

W metrze było jeszcze ciekawiej! Miło się przyglądało znaczącemu marszczeniu brwi, ukradkowemu rozglądaniu się i staraniom dopasowania smrodu do któregoś pasażera. A tu jak na złość, żaden skunks nie siedział ani nie stał. Wszyscy nienagannie ubrani, wyfryzurowani, grzeczni. A pośród nich ja, zasłaniający własnym ciałem plecak przyklejony do szyby ze śmierdzącą fretką w środku. Nareszcie mogłem się zemścić za lata wdychania cudzych smrodów we wszystkich liniach wiedeńskiego metra.

Najbardziej bawiła mnie córka, ona też marszczyła brwi i ukradkowo rozgladała się w poszukiwaniu źródła fetoru. Jakby w obawie, że jeśli nie będzie tego robiła, to podejrzenie padnie na nią!

Dwaj budowlańcy, którzy wsiedli na jednej ze stacji stanęli tuż przy drzwiach.

- Ja pierdolę, co tak śmierdzi? – powiedział niższy po polsku.

- Jakaś świnia się zesrała – odparował wyższy. – Smród, kurwa, jakby skrzynkę jaboli wychlał.

Było mi coraz trudniej zachować spokój. Cieszyłem się, że przejechali tylko jedną stację.

- Babciu, co to jest jabol? – młoda zapytała w domu. Myjąc sierściucha nadstawiłem ucha.

- Wstrętna berbelucha polska! Jak się tym człowiek opił, to rano budził się, a obok na poduszce leżała jego wątroba! – Proszę, jakie babcia ma ciekawe wspomnienia...



sobota, 27 marca 2021

19. Wycieczka na śpiocha

 

Widok naburmuszonych kotów ściśniętych na parapecie w córki pokoju, rozbawił mnie niemal do łez. Słowo daję, że foch miały wymalowany na pyskach, ja ta lala!

Wszystko przez maltańczyka, któremu babcia udostępniła miejsce na pralce. Podobno Frodo dotkliwie poszarpał mu ogon. Trudno było stawać w obronie fretki, mimo że pies jest wyjątkowym cierpiętnikiem i potrafi o byle co podnieść lament. Nie mogłem przecież nie okazać zrozumienia dla troski babci o swojego przyjaciela.

- Aż się biedny posikał! – powiedziała z wypiekami na twarzy.

No to już wiedziałem, jaki temat ma szansę dziś dominować. Trochę korciło mnie, by zauważyć, że Frodo rozwiązał problem latania wte i wewte po schodach z psem. Szybko jednak uknułem, że zgadzając się z babką w całej rozciągłości, mam szansę nie spędzić z nią czasu z nerwami na temblaku i gnijącą wątrobą. Gnijąca wątroba to stan, kiedy gderanie matki wwierca się w mózg niczym dziób kornika, a wnętrzności prowokują do krzyku rozpaczy obijając się o siebie, jak w przepełnionym autobusie.

Potrafi być zarówno tolerancyjna, dowcipna i wręcz pobłażliwa w stosunku do różnych moich fanaberii, co apodyktyczna i zaślepiona! Wszystko zależy ode mnie i tego, jak sprytnie poprowadzę naszą rozmowę.

Niestety, nic mądrego nie przychodziło mi do głowy oprócz sarkastycznych docinek, po których byłaby mi biada. Wziąłem więc na ręce poszarpanego psinę i poszedłem z nim do pokoju, by opanować nieco cisnący się do gardła chichot.

- Spakowałam młodej sukienkę i te twoje dwie rozerwane bluzy do szycia. Trzeba się tym już zająć! – zaczęła z innej beczki. Kolejny śliski temat, tym razem mojego niechlujstwa...

- A słyszałaś o tym księdzu w Polsce, który wprowadził dyżury sprzątania w kościele? – Przypomniał mi się stary temat i nawet nie pamiętałem, czy go już omawialiśmy.

- Nie! I nic mi nie mów, bo mnie dzisiaj chyba szlag trafi. Idziemy do domu! – odebrała ode mnie psa. – W szafce są mielone, synku, i mizeria. – Chwyciła torebkę, torbę, zapięła psa i trzasnęła za sobą drzwiami. Byłem uratowany.

Telefon od niej kwadrans później wróżył chęci obgadywania księdza tudzież kleru ogólnie, więc jęknąłem smutno przed odebraniem.

- Musisz zaraz do mnie przyjść! – krzyknęła bez wstępu. – Ja w tej torbie z bluzami przyniosłam do domu Froda! Hahaha! – zaniosła się. – Całą drogę przespał, czort. Co to jest za zwariowane zwierzę! Już mi cała złość na niego przeszła. No chodź szybko! – rzuciła na koniec i się rozłączyła.

Ja w ogóle nie rozumiem, jak można się złościć na fretkę. Przecież sama sobie natury nie wybierała – pomyślałem biorąc plecak i gnając w kapciach po tego czorta!




poniedziałek, 22 marca 2021

18. Kto tu jest spychany na margines?

 

Podziwiam ludzi, którzy z zachwytem opowiadają, jak są nad ranem ugniatani przez swoje koty. Przychodzi sobie pan kot, wlezie człowiekowi na plecy albo brzuch i mrucząc zaczyna gnieść ciało i wbijać weń pazury. Jakie to wzruszające, mawiają, bo ten kot to tak z miłości wielkiej...

Albo z pieśnią na ustach i miłością w sercu zrywają się w te pędy o trzeciej w nocy, żeby napełnić mruczkowi miskę, bo przed chwilą przebiegł im po twarzy, na pewno z głodu.

Śpią na ścianie, żeby kiciuś miał wygodnie i dość miejsca na wypadek, gdyby mu się łapa ześlizgnęła z poduszki.

Jeśli bym się uparł, zapełniłbym ze trzy kartki A4 przykładami, za które szczerze podziwiam pewnych właścicieli kotów. Ja, mimo że mieszkam z dwoma, nigdy nie zwariowałem na ich punkcie do tego stopnia, żeby zmieniać zasady panujące w moim domu. I tak; koty nie mogą chodzić po blatach kuchennych, ani leżeć na stołach. Nie jest dla mnie argumentem fakt, że kot to bardzo czyste zwierzę. To zwierzę stąpa po podłodze, grzebie w kuwecie i gdzie tam jeszcze.

Odmiennego zdania jest babcia. Uważa ona, że blaty należy myć i dezynfekować przed każdym użyciem, a na stole stawia się mnóstwo innych brudnych rzeczy. Stoły także należy myć przed posiłkiem. W związku z tym regularnie rozpuszcza nasze koty, ponieważ twierdzi, że nie mają w tej chwili dobrych kryjówek przed tą upierdliwą fretką.

- Ty zwariowałeś, ale na punkcie fretki – powiedziała ostatnio przesuwając klatkę. Założyłem ręce na piersiach i oparłem się wygodniej na znak, że zamieniam się w słuch.

- Frodo może wszystko. Włazi do lodówki i ciebie to bawi, rozciąga warzywa po kątach, które cierpliwie zbierasz. Uparcie wypróżnia się na kable, to je zwinąłeś i podwiesiłeś, a on się dalej tam wypróżnia, w miejscu po kablach! – zaniosła się śmiechem, ale zaraz wróciła do wyliczania żebym jej czasem nie zdążył przerwać. – Zrywasz się na baczność, gdy tylko się obudzi, bo trzeba mu dogadzać, pobawić się z nim, ponosić, pohuśtać. – Powstrzymała mnie ręką, bo już otwierałem usta, by się wtrącić. Rozmowa z babcią bywa jak jazda samochodem w Rzymie, jeśli się nie wepchasz, to cię nie wpuszczą. Nie dawała mi jednak szans. – Zalał router, laptop i telefon, a ty co? Wymieniłeś lub naprawiałeś. Ale gdyby to kot zrobił, to byś biadolił z miesiąc!

- Koty mają słynąć z tego, że niczego nie przewracają, a fretka pełnej szklance nie popuści. Jeśli dostał się na stół, to wyłącznie z mojej winy! – stanąłem w obronie Froda i jeszcze odwróciłem kota ogonem. – Może by się na ten stół tak nie pchał, gdybyś kocurom nie pozwalała na nim siedzieć. A teraz muszę odsuwać krzesła nawet gdy wychodzę do toalety. – Uśmiechnąłem się wypowiadając ostatnie zdanie, żeby się czasem nie obraziła. Nie miałem pojęcia po co w ogóle zaczęła ten temat i do czego zmierzała. – A tak nawiasem, może byś przeszła do konkretów, bo zaraz mam meeting.

- To są konkrety! Mnie boli, że Frodo jest traktowany, jak pełnoprawny członek rodziny, a koty spychane na margines – wysunęła znacząco brodę.

- O czym ty mówisz, jaki margines? Bo nie chcę ich na stole? Ja też jestem pełnoprawnym członkiem rodziny, a nie leżę na stole! Proszę, daj już spokój. Frodo jest po prostu bardziej absorbujący, umie skupić na sobie uwagę. – Wiedziałem, że to nie do końca prawda. Mam dla niego wyjątkowe pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Ale to jest Frodo, mój kumpel na każdą przygodę. – A teraz powiesz mi do czego zmierzasz?

- Zamówiłyśmy z młodą drapak – znów podniosła rękę – ten jest za mały! – Podniosła drugą rękę – zrobimy przemeblowanie i jakoś go upchniemy!

Gdybym zatem zbyt długo milczał, to zainteresujcie się, bo może będę gdzieś leżał w kącie przygnieciony szafami i zdominowany przez szefowe. Zaczyna robić się tu coraz ciekawiej, wszyscy mają bowiem swoje miejsca, a ja chyba wyląduję ze składanym stoliczkiem pod laptop, co to się go w łóżku instaluje i tam będzie moja melina.

- Tato, a jak zmienimy już mieszkanie, to będę mogła mieć pomeranian psa? – na to wszystko wynurzyła się córka. Słowo daję, że ona jest mistrzynią w znajdywaniu nieodpowiednich momentów na tego typu rozmowy.

- Oczywiście, że tak. Ale tylko pod warunkiem, że ja będę mógł mieć trzy fretki, żebyśmy mieli po równo swoich zwierząt! – Mógłbym to powtarzać bez końca, żeby raz po raz oglądać ich miny!



sobota, 13 marca 2021

17. Było pite?

  - O! Nareszcie jesteś – cie! - babcia zaraz dodała, gdy spojrzała na plecak i wiercącego się w nim Froda. - Kupiłam ci dwa sweterki na przecenach i książkę Zafona dla młodej. Jej ciuchów nie kupujemy, wiadomo. No i wstawiłam krewetki w sosie czosnkowym. Też niedawno wpadłam. Ojej, jak już późno, ale to nic nie szkodzi, pies pewnie i tak już naświnił… - zatrzymała się na sekundę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się rozmyśliła.

- Niech zgadnę, byłaś u Baśki! - pochyliłem się, by wyjąć fretkę. Generalnie wisi mi i powiewa, gdzie i z kim obraca się moja matka. Dobra, prawie mi wisi. Jednak po ostatnim kacu zapierała się, że z Baśką, tą pijaczką, już się nie zobaczy. A ponieważ bezlitośnie gdera na temat konsekwencji w całej jej rozciągłości, miło było rzucić w nią Baśką – pijaczką. 

- Skąd wiesz?! - bezwładnie opuściła ręce.

- Słyszę, że piłaś, a pijesz tylko ze mną lub z Baśką.

- Nie piłam! - wzdrygnęła się.

Czy osoby na bani naprawdę myślą, że ich najbliżsi nie poznają? A potem jeszcze uwierzą w zapewnienia, że jednak się mylili? Dlaczego dorośli ludzie starają się ukryć swoją banię, nad którą, mniej lub więcej, ale się napracowali? Przecież ja uwielbiam moją matkę pod wpływem, tak pięknie podnosi się wówczas jej tolerancja na brutalny, męski dowcip. Oględniej mówiąc, robi się z niej równiacha. Jest tylko jeden warunek, że też coś w siebie wleję. W przeciwnym razie, męczy mnie swoim gadulstwem.

- To powiedz Gibraltar! - stanąłem z nią twarzą w twarz.

- O! A ty wiesz, że tam jest więcej mężczyzn niż kobiet? - podjęla próbę zmiany tematu. Dałem za wygraną. W końcu co mnie to obchodzi? Zacząłem kroić mięso dla Froda, a babcia w podskokach ruszyła do pokoju. Kiedy delikatnie smyrałem kark mlaszczącego głośno chłopaka, wróciła, stanęła za mną i wesołym tonem zagaiła:

- Ja wiem, dlaczego tak wypytujesz, czy piłam. - nie odpowiedziałem, więc odkaszlnęła i kontynuowała – bo sam byś się napił i wyczułeś dobrą okazję! Ha! - zaczęła się kołysać, jak góralki w tych swoich zespołach tanecznych. Odbijany, pomyślałem.

- Ja wiem, dlaczego błyskawicznie wpadło ci to do głowy, bo ci mało! Przyznaj, że szukasz kompana do kielicha! Ha! - uniosłem dłoń zaciśniętą w pięść, na znak zwycięstwa. Zaraz ją jednak opuściłem, widząc babcię szykującą się do riposty!

- Ja wiem, dlaczego to teraz powiedziałeś! Prowokujesz mnie, żebym wyjęła swoją wódkę z torebki! Ha! - też uniosła dłoń i w identyczny sposób. Byłem bez szans. Miała dziś wyjątkowo wesołą banię, trzeba było się pilnować, żeby niechcący tego nie zepsuć.

Dobra, to stawiaj na stół co trzeba, a ja przyniosę krewetki. Jest coś do nich, jakieś warzywko? - spojrzałem w stronę drzwi, za którymi zniknęła.

- Pewnie, że jest! No jak to tak, bez warzywka. Rozpusta! - zachichotała.

- Jakie i gdzie? - rozejrzałem się po kuchni.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - mogłem się tego domyślić.

Wrzuciłem większą część krewetek do miski, a resztę zostawiłem dla córki, która lada chwila powinna już być. I chyba właśnie nadciągała, bo Frodo położył się pod drzwiami, wetknął nos w szparę przy podłodze i głośno niuchał na zmianę z drapaniem. Wziąłem go na ręce i wyszedłem na klatkowe zwiady. Nie mylił się fret tropiciel, była już w połowie trzeciego piętra. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do nas szczerze.

- A wy co, za monitoring robicie? - uuu, ta też piła, że ma taki dobry humor? Powinna być głodna i zła! Wróciłem do domu i przeniosłem miskę do pokoju, wtykając w nią wcześniej dwie łyżki. Kiedy znów wyszedłem, drzwi właśnie się za nią zamknęły, więc mogłem odstawić Froda na podłogę. Dostajemy wszyscy gęsiej skórki, kiedy otwieramy wejściowe, w obawie, że on jakoś niepostrzeżenie przemknie nam między nogami na klatkę. Oczywiście prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bardzo małe, bo z zewnątrz wchodzimy niemal w kucki, gotowi natychmiast go łapać, od wewnątrz zaś żadne, ale mimo to, ono istnieje i nas dręczy. Tym bardziej, że wiele razy pokazał, jak nie zważa na żadne wysokości. Chyba nie posiada zdolności odróżnienia wysokości mniejszej od większej, więc ta przerażająca przestrzeń między schodami rodzi obezwładniające wizje, o których nie rozmawiamy. Jestem pewien, że nie tylko ja bujam się ze swoją wersją wizji, zagnieżdżonej pod kopułą.

- Na patelni są krewetki w sosie dla ciebie. Babcia zrobiła. Zjesz z nami w pokoju, prawda? - zasugerowałem, że tego bym chciał i przygotowałem jej talerz.

Kiwnęła głową, schylając się po stojącego przed nią na dwóch łapkach Frodo. Widok witającego kilkoma liźnięciami jej policzek zwierzaka, był naprawdę piękny. Nie do wiary, że taki gryzoń, ale to taki gryzący terrorysta, zaprezentuje nam swoją metamorfozę, o jakiej nikt tu nie śnił. Potrafię z autentycznym zdumieniem obserwować, jakim jest czułym, troskliwym, uwielbiającym pieszczotyi i całusy zwierzakiem.

- Co do tych krewetek? Tak same mam jeść, czy jest warzywko? - zapytała zeskrobując resztki sosu z patelni na talerz. Już miałem zastosować babci chwyt, ale ona czuwała! I mnie ubiegła.

- No pewnie, że jest warzywko dla mojego słoneczka kochanego! - dobiegł śpiewający ton z pokoju.

Młoda spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i odchyliwszy na bok głowę, zbliżyła do niej wyprostowaną dłoń ze sztywno złączonymi palcami. Konspiracyjny gest, czyli dwa krótkie i szybko następujące po sobie puknięcia zewnętrznym grzbietem dłoni w szyję, świadczył o głęboko zagnieżdżonym w niej duchu ojczystym. Wysłane pytanie brzmiało: było pite?

Kiwnąłem twierdząco, na co dziecko uśmiechnęło się szeroko. Wiem, co knuła – historyjkę o pilnym zakupie...

- Jakie warzywko i gdzie? - szybko wyrzuciła z siebie, żeby cisza nie trwała za długo.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - a za chwilę zaniosła się śmiechem i tak trwała w tym rechotliwym zaniesieniu, aż zaczęła rzęzić. Na szczęście ostrym kaszlnięciem zasygnalizowała nam, że złapała oddech.

- Na bogato! Babcia stawia! - zabrałem sok z lodówki i poszliśmy rozpocząć rodzinną imprezę w środku tygodnia.



poniedziałek, 1 marca 2021

16. Spacer z jamnikiem

 

- Dzisiaj wielki dzień, biorę Froda na spacer – wyrecytowałem tak, by córce nie umknęło ani jedno słowo. Trochę się ostatnio zniechęciła do spacerów ze zwierzakami. Przede wszystkim przez obciachowe zachowanie kotów, wyginających się w pałąki i ciągnących w krzaki albo na drzewa. No i przez maltańczyka babci. Gnojek łamie się przy największym tłumie gapiów. Najchętniej na przystanku tramwajowym. Sprzątanie tego pod obstrzałem kilku par oczu, to robota nie dla nastolatków.

- O! Muszę to zobaczyć! – poderwała się i rzuciła do ściągania plecaka z szafy. – Ja go niosę! –  noszenie fretki po siedmiokilowych kocurach musi być frajdą. Ucieszyłem się, że młoda oderwie się na trochę od komputera i zaczerpnie świeżego powietrza.

Kompletnie ubrany, czekałem przy drzwich wejściowych z Frodem w plecaku i rosnącym zniecierpliwieniem. Ileż można się ubierać?

- Ileż można się ubierać? – wyrzuciłem to z siebie.

- Jeszcze bluzka!

- A nie czapka? To ty dopiero zaczynasz! – nałożyłem plecak z coraz bardziej wiercącym się zwierzem. – Wezmę śmieci i poczekam na dole! – nie cierpię wybierania się jak sójka za morze.

- Dawaj, wyciągamy go już teraz – niecierpliwiła się córka na ulicy.

- Nie, w parku!

- Teraz! Zobaczymy, jak się zachowuje w ustronnym miejscu, a nie tam, przy ludziach. – nalegała i trudno było nie przyznać jej racji. Podczas ostatniego spaceru z kotami, jeden z grupki obserwujących nas nastolatków pomagał nam ściągnąć sierściucha z drzewa.

- W życiu nie najadłam się większego wstydu! – wysyczała wtedy w drodze powrotnej.

- Bo jeszcze krótko żyjesz! – odpowiedziałem zniecierpliwiony.

W każdym razie Frodo bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Niebywale wprawnie poruszał się na smyczy i dość posłusznie trzymał się narzuconego mu kierunku trasy. W parku zrobił niemałą furorę, a połowa zagadujących nas przechodniów nie wiedziała, co to jest za zwierzę. Bez młodej spokojnie moglibyśmy robić za facetów do wzięcia. Trzeba to przemyśleć.

Wracając do domu niemal siłą wyrwałem smycz z rąk biednego dziecka. Też chciałem poszpanować fretką. Moją fretką. Przez większą część drogi burzliwie dyskutowaliśmy o planie wyprowadzania Froda na spacer i co do jednego byliśmy zgodni. Nie będziemy robić tego razem! Czyli każde z nas co drugi dzień.

- W sumie to moja fretka – droczyłem się jeszcze trochę, gdy przystanęliśmy z węszącym przy murze Frodem.

- Raz dwa ogarnę sobie drugą! – uniosła znacząco brwi.

- Masz dwa koty, nie wystarczą ci? – też uniosłem znacząco brwi!

Zwiesiła ramiona i pokiwała głową na znak rezygnacji. Ruszyliśmy dalej, gdy wtem:

- Przepraszam! Proszę pana! Proszę to posprzątać! – starsza kobieta wbiła wzrok najpierw we mnie, a później w klocka postawionego przez moją fretkę. A ja nie miałem worków. Normalnie nie przyszło mi do głowy, że po fretce też przecież trzeba posprzątać!

- Dobrze ci tak! Co, nie mamy woreczka? – mała wiedźma syczała po polsku, kiedy nerwowo i na pokaz przetrząsałem kieszenie. – Ja mam chyba jeden po psie...

- Dawaj! – zażądałem, uśmiechając się jednocześnie do obserwującej mnie staruszki. Brakowało tylko, żeby jeszcze wzięła się pod boki i zacząła tupać czubkiem buta!

- Bardzo dobrze! – rzekła, gdy zebrałem bałagan. – Myślą, że jak mały pies, to już nie trzeba sprzątać, że to nie widać! Też miałam jamnika, osiemnaście lat ze mną przeżył. – uniosła rękę jak papież, chyba dla podkreślenia ogromu tych lat i nie przestając mówić poszła dalej. Spojrzeliśmy z młodą na siebie, zarżeliśmy jak konie, po czym zabraliśmy się z naszym jamnikiem do domu.



24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...