poniedziałek, 1 marca 2021

16. Spacer z jamnikiem

 

- Dzisiaj wielki dzień, biorę Froda na spacer – wyrecytowałem tak, by córce nie umknęło ani jedno słowo. Trochę się ostatnio zniechęciła do spacerów ze zwierzakami. Przede wszystkim przez obciachowe zachowanie kotów, wyginających się w pałąki i ciągnących w krzaki albo na drzewa. No i przez maltańczyka babci. Gnojek łamie się przy największym tłumie gapiów. Najchętniej na przystanku tramwajowym. Sprzątanie tego pod obstrzałem kilku par oczu, to robota nie dla nastolatków.

- O! Muszę to zobaczyć! – poderwała się i rzuciła do ściągania plecaka z szafy. – Ja go niosę! –  noszenie fretki po siedmiokilowych kocurach musi być frajdą. Ucieszyłem się, że młoda oderwie się na trochę od komputera i zaczerpnie świeżego powietrza.

Kompletnie ubrany, czekałem przy drzwich wejściowych z Frodem w plecaku i rosnącym zniecierpliwieniem. Ileż można się ubierać?

- Ileż można się ubierać? – wyrzuciłem to z siebie.

- Jeszcze bluzka!

- A nie czapka? To ty dopiero zaczynasz! – nałożyłem plecak z coraz bardziej wiercącym się zwierzem. – Wezmę śmieci i poczekam na dole! – nie cierpię wybierania się jak sójka za morze.

- Dawaj, wyciągamy go już teraz – niecierpliwiła się córka na ulicy.

- Nie, w parku!

- Teraz! Zobaczymy, jak się zachowuje w ustronnym miejscu, a nie tam, przy ludziach. – nalegała i trudno było nie przyznać jej racji. Podczas ostatniego spaceru z kotami, jeden z grupki obserwujących nas nastolatków pomagał nam ściągnąć sierściucha z drzewa.

- W życiu nie najadłam się większego wstydu! – wysyczała wtedy w drodze powrotnej.

- Bo jeszcze krótko żyjesz! – odpowiedziałem zniecierpliwiony.

W każdym razie Frodo bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Niebywale wprawnie poruszał się na smyczy i dość posłusznie trzymał się narzuconego mu kierunku trasy. W parku zrobił niemałą furorę, a połowa zagadujących nas przechodniów nie wiedziała, co to jest za zwierzę. Bez młodej spokojnie moglibyśmy robić za facetów do wzięcia. Trzeba to przemyśleć.

Wracając do domu niemal siłą wyrwałem smycz z rąk biednego dziecka. Też chciałem poszpanować fretką. Moją fretką. Przez większą część drogi burzliwie dyskutowaliśmy o planie wyprowadzania Froda na spacer i co do jednego byliśmy zgodni. Nie będziemy robić tego razem! Czyli każde z nas co drugi dzień.

- W sumie to moja fretka – droczyłem się jeszcze trochę, gdy przystanęliśmy z węszącym przy murze Frodem.

- Raz dwa ogarnę sobie drugą! – uniosła znacząco brwi.

- Masz dwa koty, nie wystarczą ci? – też uniosłem znacząco brwi!

Zwiesiła ramiona i pokiwała głową na znak rezygnacji. Ruszyliśmy dalej, gdy wtem:

- Przepraszam! Proszę pana! Proszę to posprzątać! – starsza kobieta wbiła wzrok najpierw we mnie, a później w klocka postawionego przez moją fretkę. A ja nie miałem worków. Normalnie nie przyszło mi do głowy, że po fretce też przecież trzeba posprzątać!

- Dobrze ci tak! Co, nie mamy woreczka? – mała wiedźma syczała po polsku, kiedy nerwowo i na pokaz przetrząsałem kieszenie. – Ja mam chyba jeden po psie...

- Dawaj! – zażądałem, uśmiechając się jednocześnie do obserwującej mnie staruszki. Brakowało tylko, żeby jeszcze wzięła się pod boki i zacząła tupać czubkiem buta!

- Bardzo dobrze! – rzekła, gdy zebrałem bałagan. – Myślą, że jak mały pies, to już nie trzeba sprzątać, że to nie widać! Też miałam jamnika, osiemnaście lat ze mną przeżył. – uniosła rękę jak papież, chyba dla podkreślenia ogromu tych lat i nie przestając mówić poszła dalej. Spojrzeliśmy z młodą na siebie, zarżeliśmy jak konie, po czym zabraliśmy się z naszym jamnikiem do domu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...