sobota, 13 marca 2021

17. Było pite?

  - O! Nareszcie jesteś – cie! - babcia zaraz dodała, gdy spojrzała na plecak i wiercącego się w nim Froda. - Kupiłam ci dwa sweterki na przecenach i książkę Zafona dla młodej. Jej ciuchów nie kupujemy, wiadomo. No i wstawiłam krewetki w sosie czosnkowym. Też niedawno wpadłam. Ojej, jak już późno, ale to nic nie szkodzi, pies pewnie i tak już naświnił… - zatrzymała się na sekundę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się rozmyśliła.

- Niech zgadnę, byłaś u Baśki! - pochyliłem się, by wyjąć fretkę. Generalnie wisi mi i powiewa, gdzie i z kim obraca się moja matka. Dobra, prawie mi wisi. Jednak po ostatnim kacu zapierała się, że z Baśką, tą pijaczką, już się nie zobaczy. A ponieważ bezlitośnie gdera na temat konsekwencji w całej jej rozciągłości, miło było rzucić w nią Baśką – pijaczką. 

- Skąd wiesz?! - bezwładnie opuściła ręce.

- Słyszę, że piłaś, a pijesz tylko ze mną lub z Baśką.

- Nie piłam! - wzdrygnęła się.

Czy osoby na bani naprawdę myślą, że ich najbliżsi nie poznają? A potem jeszcze uwierzą w zapewnienia, że jednak się mylili? Dlaczego dorośli ludzie starają się ukryć swoją banię, nad którą, mniej lub więcej, ale się napracowali? Przecież ja uwielbiam moją matkę pod wpływem, tak pięknie podnosi się wówczas jej tolerancja na brutalny, męski dowcip. Oględniej mówiąc, robi się z niej równiacha. Jest tylko jeden warunek, że też coś w siebie wleję. W przeciwnym razie, męczy mnie swoim gadulstwem.

- To powiedz Gibraltar! - stanąłem z nią twarzą w twarz.

- O! A ty wiesz, że tam jest więcej mężczyzn niż kobiet? - podjęla próbę zmiany tematu. Dałem za wygraną. W końcu co mnie to obchodzi? Zacząłem kroić mięso dla Froda, a babcia w podskokach ruszyła do pokoju. Kiedy delikatnie smyrałem kark mlaszczącego głośno chłopaka, wróciła, stanęła za mną i wesołym tonem zagaiła:

- Ja wiem, dlaczego tak wypytujesz, czy piłam. - nie odpowiedziałem, więc odkaszlnęła i kontynuowała – bo sam byś się napił i wyczułeś dobrą okazję! Ha! - zaczęła się kołysać, jak góralki w tych swoich zespołach tanecznych. Odbijany, pomyślałem.

- Ja wiem, dlaczego błyskawicznie wpadło ci to do głowy, bo ci mało! Przyznaj, że szukasz kompana do kielicha! Ha! - uniosłem dłoń zaciśniętą w pięść, na znak zwycięstwa. Zaraz ją jednak opuściłem, widząc babcię szykującą się do riposty!

- Ja wiem, dlaczego to teraz powiedziałeś! Prowokujesz mnie, żebym wyjęła swoją wódkę z torebki! Ha! - też uniosła dłoń i w identyczny sposób. Byłem bez szans. Miała dziś wyjątkowo wesołą banię, trzeba było się pilnować, żeby niechcący tego nie zepsuć.

Dobra, to stawiaj na stół co trzeba, a ja przyniosę krewetki. Jest coś do nich, jakieś warzywko? - spojrzałem w stronę drzwi, za którymi zniknęła.

- Pewnie, że jest! No jak to tak, bez warzywka. Rozpusta! - zachichotała.

- Jakie i gdzie? - rozejrzałem się po kuchni.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - mogłem się tego domyślić.

Wrzuciłem większą część krewetek do miski, a resztę zostawiłem dla córki, która lada chwila powinna już być. I chyba właśnie nadciągała, bo Frodo położył się pod drzwiami, wetknął nos w szparę przy podłodze i głośno niuchał na zmianę z drapaniem. Wziąłem go na ręce i wyszedłem na klatkowe zwiady. Nie mylił się fret tropiciel, była już w połowie trzeciego piętra. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do nas szczerze.

- A wy co, za monitoring robicie? - uuu, ta też piła, że ma taki dobry humor? Powinna być głodna i zła! Wróciłem do domu i przeniosłem miskę do pokoju, wtykając w nią wcześniej dwie łyżki. Kiedy znów wyszedłem, drzwi właśnie się za nią zamknęły, więc mogłem odstawić Froda na podłogę. Dostajemy wszyscy gęsiej skórki, kiedy otwieramy wejściowe, w obawie, że on jakoś niepostrzeżenie przemknie nam między nogami na klatkę. Oczywiście prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bardzo małe, bo z zewnątrz wchodzimy niemal w kucki, gotowi natychmiast go łapać, od wewnątrz zaś żadne, ale mimo to, ono istnieje i nas dręczy. Tym bardziej, że wiele razy pokazał, jak nie zważa na żadne wysokości. Chyba nie posiada zdolności odróżnienia wysokości mniejszej od większej, więc ta przerażająca przestrzeń między schodami rodzi obezwładniające wizje, o których nie rozmawiamy. Jestem pewien, że nie tylko ja bujam się ze swoją wersją wizji, zagnieżdżonej pod kopułą.

- Na patelni są krewetki w sosie dla ciebie. Babcia zrobiła. Zjesz z nami w pokoju, prawda? - zasugerowałem, że tego bym chciał i przygotowałem jej talerz.

Kiwnęła głową, schylając się po stojącego przed nią na dwóch łapkach Frodo. Widok witającego kilkoma liźnięciami jej policzek zwierzaka, był naprawdę piękny. Nie do wiary, że taki gryzoń, ale to taki gryzący terrorysta, zaprezentuje nam swoją metamorfozę, o jakiej nikt tu nie śnił. Potrafię z autentycznym zdumieniem obserwować, jakim jest czułym, troskliwym, uwielbiającym pieszczotyi i całusy zwierzakiem.

- Co do tych krewetek? Tak same mam jeść, czy jest warzywko? - zapytała zeskrobując resztki sosu z patelni na talerz. Już miałem zastosować babci chwyt, ale ona czuwała! I mnie ubiegła.

- No pewnie, że jest warzywko dla mojego słoneczka kochanego! - dobiegł śpiewający ton z pokoju.

Młoda spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i odchyliwszy na bok głowę, zbliżyła do niej wyprostowaną dłoń ze sztywno złączonymi palcami. Konspiracyjny gest, czyli dwa krótkie i szybko następujące po sobie puknięcia zewnętrznym grzbietem dłoni w szyję, świadczył o głęboko zagnieżdżonym w niej duchu ojczystym. Wysłane pytanie brzmiało: było pite?

Kiwnąłem twierdząco, na co dziecko uśmiechnęło się szeroko. Wiem, co knuła – historyjkę o pilnym zakupie...

- Jakie warzywko i gdzie? - szybko wyrzuciła z siebie, żeby cisza nie trwała za długo.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - a za chwilę zaniosła się śmiechem i tak trwała w tym rechotliwym zaniesieniu, aż zaczęła rzęzić. Na szczęście ostrym kaszlnięciem zasygnalizowała nam, że złapała oddech.

- Na bogato! Babcia stawia! - zabrałem sok z lodówki i poszliśmy rozpocząć rodzinną imprezę w środku tygodnia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...