- Syneczku, w tym roku święta musicie spędzić beze mnie – wyszeptała babcia do słuchawki. Głos jej przy tym tak drżał, że przez chwilę myślałem, iż dzwoni z oddziału intensywnej terapii po cudem udanej reanimacji! Jednak zaraz zorientowałem się, że to 1 kwietnia, ale postanowiłem nic o tym nie wspominać. Odłożyłem krojenie mięsa dla czekającego przy swoim talerzyku Froda i przeniosłem się do pokoju.
- Jak to sami?
Stało się coś? – zapytałem z udawaną troską w głosie.
- Baśka ma
Koronawirusa! Wczoraj źle się poczuła i wynik okazał się pozytywny –
wytłumaczyła nieco głośniej.
Trochę mnie tym
zbiła z pantałyku, ale postanowiłem pozostać czujny pamiętając, jak modelowo
wkręciła mnie w ubiegłym roku. Stałem już gotowy do wyjścia, żeby odebrać ją z
komisariatu za kradzież żonkili w parku, kiedy zaniosła się śmiechem.
- I co ty masz z
tym wspólnego? Chlałyście? – Musiałem!
- A weź mnie nie
denerwuj! – huknęła do słuchawki - palmy byłyśmy razem święcić, nie widziałam u
niej na czole napisu, że koronawirus ją toczy! – broniła się zaciekle.
Rozłączyłem się z
nią bez słowa, knując zwalenie winy na telekomunikację. Następnie, sprytnie
kalkulując, że matka mogła zmówić się z Bachą, zadzwoniłem do jej córki. Ha,
ha, ha! Oraz ha!
- Tak, to prawda –
odpowiedziała na pytanie postawione bez ogródek – a twoja mama jak się czuje?
Zrobiło mi się
łyso. Tym bardziej, że nie umiałem jej odpowiedzieć. Podejrzewając babcię o
robienie mi psikusa, nie wpadłem na to, żeby pytać ją o samopoczucie!
- Jeszcze dobrze –
stwierdziłem przypuszczając, że chora nie miałaby raczej siły tak grzmieć. –
Kiedy one widziały się ostatnio? – zapytałem.
- Mama mówiła, że
w niedzielę święciły palmy, a później piły w parku wino z gwinta. Dlatego tak
się teraz martwi, czy niechcący nie podzieliła się chorobą – usłyszałem.
Oddzwoniłem do
matki.
- Rzuciłeś
słuchawką? – zapytała z pretensją w głosie.
- Myślałem, że to
ty rzuciłaś – odpowiedziałem zdziwiony jak gładko przychodzi mi łganie własnej
matce.
- Muszę przejść
kwarantannę, więc sam widzisz – podjęła przerwany temat tak smutnym głosem, że
przemilczałem to parkowe chlanie wińska.
- Nie martw się
niczym. Zostawimy ci z młodą świąteczne śniadanie pod drzwiami – starałem się
przybrać wesoły ton. Poczułem autentyczne ukłucie strachu. W końcu kobieta
swoje lata już ma.
- Prima Aprilis! –
ryknęła i natychmiast odłożyła słuchawkę.
Uczucie ulgi,
jakie na mnie spłynęło, sprawiło, że oparłem się odruchowi, by oddzwonić i ją
objechać. Niech się cieszy – pomyślałem. Wróciłem do kuchni nakarmić fretkę i
omal nie udusiłem się ze śmiechu widząc, jak kimał na mopie zmęczony czekaniem
na mięso.
Młoda strzeliła
mu sesję zdjęciową, mrugnęła do mnie i wykręciła numer babci.
- Cześć babcia,
słuchaj – zagaiła – co? Nie, u cioci Niny jestem od wczoraj. Bo dziadek
przyjechał i właśnie do ciebie poszedł – oddaliła słuchawkę od ucha, choć
nawet bez tego trudno byłoby jej nie słyszeć:
- Mówiłam, żeby
nie dawać mu adresu! Tak trudno to zrozumieć?! – Wściekła się. Był czas, kiedy
młodej dziadek, a mój teść bardzo się babci narzucał.
- To nie ja, to Nina
mu dała – odparła młoda. Następna kłamczucha na zawołanie. Po mnie to ma!
- Zabiję ją!
Dobra, dzięki. Rozłączam się, bo muszę do tej harpii zadzwonić! – zakończyła babka.
Skrzywiłem się, gdyż wydało mi się to niemądre. Oczyma wyobraźni zobaczyłem wściekłą Ninę.
- Robi sobie
odwyk od telefonu i Internetu do świąt. Jak będziemy coś chcieli, to mamy przyjść!
– roześmiała się córka.
Babcia też
wyłączyła telefon. Na dwa dni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz