środa, 7 kwietnia 2021

21. Prima Aprilis

 - Syneczku, w tym roku święta musicie spędzić beze mnie – wyszeptała babcia do słuchawki. Głos jej przy tym tak drżał, że przez chwilę myślałem, iż dzwoni z oddziału intensywnej terapii po cudem udanej reanimacji! Jednak zaraz zorientowałem się, że to 1 kwietnia, ale postanowiłem nic o tym nie wspominać. Odłożyłem krojenie mięsa dla czekającego przy swoim talerzyku Froda i przeniosłem się do pokoju.

- Jak to sami? Stało się coś? – zapytałem z udawaną troską w głosie.

- Baśka ma Koronawirusa! Wczoraj źle się poczuła i wynik okazał się pozytywny – wytłumaczyła nieco głośniej.

Trochę mnie tym zbiła z pantałyku, ale postanowiłem pozostać czujny pamiętając, jak modelowo wkręciła mnie w ubiegłym roku. Stałem już gotowy do wyjścia, żeby odebrać ją z komisariatu za kradzież żonkili w parku, kiedy zaniosła się śmiechem.

- I co ty masz z tym wspólnego? Chlałyście? – Musiałem!

- A weź mnie nie denerwuj! – huknęła do słuchawki - palmy byłyśmy razem święcić, nie widziałam u niej na czole napisu, że koronawirus ją toczy! – broniła się zaciekle.

Rozłączyłem się z nią bez słowa, knując zwalenie winy na telekomunikację. Następnie, sprytnie kalkulując, że matka mogła zmówić się z Bachą, zadzwoniłem do jej córki. Ha, ha, ha! Oraz ha!

- Tak, to prawda – odpowiedziała na pytanie postawione bez ogródek – a twoja mama jak się czuje?

Zrobiło mi się łyso. Tym bardziej, że nie umiałem jej odpowiedzieć. Podejrzewając babcię o robienie mi psikusa, nie wpadłem na to, żeby pytać ją o samopoczucie!

- Jeszcze dobrze – stwierdziłem przypuszczając, że chora nie miałaby raczej siły tak grzmieć. – Kiedy one widziały się ostatnio? – zapytałem.

- Mama mówiła, że w niedzielę święciły palmy, a później piły w parku wino z gwinta. Dlatego tak się teraz martwi, czy niechcący nie podzieliła się chorobą – usłyszałem.

Oddzwoniłem do matki.

- Rzuciłeś słuchawką? – zapytała z pretensją w głosie.

- Myślałem, że to ty rzuciłaś – odpowiedziałem zdziwiony jak gładko przychodzi mi łganie własnej matce.

- Muszę przejść kwarantannę, więc sam widzisz – podjęła przerwany temat tak smutnym głosem, że przemilczałem to parkowe chlanie wińska.

- Nie martw się niczym. Zostawimy ci z młodą świąteczne śniadanie pod drzwiami – starałem się przybrać wesoły ton. Poczułem autentyczne ukłucie strachu. W końcu kobieta swoje lata już ma.

- Prima Aprilis! – ryknęła i natychmiast odłożyła słuchawkę.

Uczucie ulgi, jakie na mnie spłynęło, sprawiło, że oparłem się odruchowi, by oddzwonić i ją objechać. Niech się cieszy – pomyślałem. Wróciłem do kuchni nakarmić fretkę i omal nie udusiłem się ze śmiechu widząc, jak kimał na mopie zmęczony czekaniem na mięso.

Młoda strzeliła mu sesję zdjęciową, mrugnęła do mnie i wykręciła numer babci.

- Cześć babcia, słuchaj – zagaiła – co? Nie, u cioci Niny jestem od wczoraj. Bo dziadek przyjechał i właśnie do ciebie poszedł – oddaliła słuchawkę od ucha, choć nawet bez tego trudno byłoby jej nie słyszeć:

- Mówiłam, żeby nie dawać mu adresu! Tak trudno to zrozumieć?! – Wściekła się. Był czas, kiedy młodej dziadek, a mój teść bardzo się babci narzucał.

- To nie ja, to Nina mu dała – odparła młoda. Następna kłamczucha na zawołanie. Po mnie to ma!

- Zabiję ją! Dobra, dzięki. Rozłączam się, bo muszę do tej harpii zadzwonić! – zakończyła babka.

Skrzywiłem się, gdyż wydało mi się to niemądre. Oczyma wyobraźni zobaczyłem wściekłą Ninę.

- Robi sobie odwyk od telefonu i Internetu do świąt. Jak będziemy coś chcieli, to mamy przyjść! – roześmiała się córka.

Babcia też wyłączyła telefon. Na dwa dni!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...