wtorek, 30 marca 2021

20. Jadowite bąki fretki

 

Wyprawę do chińskich supermarketów potraktowaliśmy z córką jak wycieczkę. Niestety, w tych czasach nie ma zbyt wiele okazji, a nawet bodźców do dalszych wypadów niż na róg, albo skwerek z fretką. No i obiecałem dziewczynom ugotować krewetki z warzywami w sosie kokosowo curry.

Frodo spojrzał na młodą ubierającą buty w przedpokoju i czym prędzej wskoczył do plecaka, prowokując tym u niej gromki śmiech. Nie można było nie wziąć sierściucha. Zwłaszcza, że pogoda iście wiosenna nam się tu zrobiła.

Podróż dwiema liniami metra przebiegła w atmosferze ogólnego zainteresowania zwierzem w plecaku, które niestrudzenie drapało w siatkę w nadziei, że jeszcze chwila i wydrapie w niej dziurę. Trudno przewidzieć jego nastawienie. Niekiedy zrobi kilka kroków i podskakuje na znak, że chce do plecaka, innym razem mógłby łazić bez końca. Bywa, że się po prostu kręci – wyjmij mnie. Nie, wsadź z powrotem. Albo wyjmij. Albo wsadź!

Wyjęty w końcu wyszurał brzuchem cały teren  dookoła na znak „tu żem był”, poprawił ekskrementami i ruszył w dalszą drogę, ciągnąc przy tym, jak hart jakiś, albo inna szelma. Tuż przed wejściem zapakowaliśmy go do plecaka i weszliśmy do ogromnej hali.

Niedaleko za progiem przy lodówkach, gdzie wybierałem tofu córka zagaiła:

- Czujesz?

- Nie, a co? – rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś zgnilizny.

- Strzelił z dupy. Zaraz zemdleję jak nas na kopach stąd wyrzucą! – wysyczała.

- Niech spróbują! Musi w jego mniemaniu panować tu atmosfera grozy. Bierzmy krewetki i spadajmy stąd szybko! – ruszyłem z kopyta do zamrażarek.

Na szczęście ruch był niewielki, a kobieta w kasie nigdy nie interesuje się klientami. Podejrzewam, że bez słowa wzięłaby pieniądze nawet, gdyby to Frodo płacił. Babcia mówi, że robiąc zakupy u Chińczyków trzeba przywdziać skórę nosorożca, a mi to nie przeszkadza. Za to jak płachta na byka działa na mnie pytanie na wejściu „w czym mogę pomóc?”. Już mi raz jedna taka pomogła wybierać szlafrok dla żony do szpitala. Wyszedłem z dwoma; na ciepło i chłodno, czterema piżamami, dwiema koszulami nocnymi, siedmioma podkoszulkami, gaciami i za dużymi stanikami. Do dziś nie mam pojęcia jak i kiedy dobrowolnie zdecydowałem się na zakup tego wszystkiego. Dlatego teraz, gdy słyszę wspomniane zdanie, odwracam się na pięcie i spieprzam kłusem przez zarośla.

Ochłonąwszy nieco na ulicy zdecydowałem, że wejdę jeszcze do jednego, mniejszego sklepu azjatyckiego. Potrzebowałem odpowiednich warzyw i innych produktów. Pierd Froda momentami zalatywał tak ostro, że niemal łzawiły mi oczy. Słyszałem ludzi pociagających za mną nosami, ale z miną pokerzysty udawałem Greka. Córka rozsiadła się na murku na zewnątrz i ani myślała zaopiekować się fretką.

- Zabieraj śmierdziucha ze sobą, nie rób mi obciachu! – usłyszałem, zanim dokończyłem prośbę. Zanotowałem to sobie skrzętnie.

W metrze było jeszcze ciekawiej! Miło się przyglądało znaczącemu marszczeniu brwi, ukradkowemu rozglądaniu się i staraniom dopasowania smrodu do któregoś pasażera. A tu jak na złość, żaden skunks nie siedział ani nie stał. Wszyscy nienagannie ubrani, wyfryzurowani, grzeczni. A pośród nich ja, zasłaniający własnym ciałem plecak przyklejony do szyby ze śmierdzącą fretką w środku. Nareszcie mogłem się zemścić za lata wdychania cudzych smrodów we wszystkich liniach wiedeńskiego metra.

Najbardziej bawiła mnie córka, ona też marszczyła brwi i ukradkowo rozgladała się w poszukiwaniu źródła fetoru. Jakby w obawie, że jeśli nie będzie tego robiła, to podejrzenie padnie na nią!

Dwaj budowlańcy, którzy wsiedli na jednej ze stacji stanęli tuż przy drzwiach.

- Ja pierdolę, co tak śmierdzi? – powiedział niższy po polsku.

- Jakaś świnia się zesrała – odparował wyższy. – Smród, kurwa, jakby skrzynkę jaboli wychlał.

Było mi coraz trudniej zachować spokój. Cieszyłem się, że przejechali tylko jedną stację.

- Babciu, co to jest jabol? – młoda zapytała w domu. Myjąc sierściucha nadstawiłem ucha.

- Wstrętna berbelucha polska! Jak się tym człowiek opił, to rano budził się, a obok na poduszce leżała jego wątroba! – Proszę, jakie babcia ma ciekawe wspomnienia...



sobota, 27 marca 2021

19. Wycieczka na śpiocha

 

Widok naburmuszonych kotów ściśniętych na parapecie w córki pokoju, rozbawił mnie niemal do łez. Słowo daję, że foch miały wymalowany na pyskach, ja ta lala!

Wszystko przez maltańczyka, któremu babcia udostępniła miejsce na pralce. Podobno Frodo dotkliwie poszarpał mu ogon. Trudno było stawać w obronie fretki, mimo że pies jest wyjątkowym cierpiętnikiem i potrafi o byle co podnieść lament. Nie mogłem przecież nie okazać zrozumienia dla troski babci o swojego przyjaciela.

- Aż się biedny posikał! – powiedziała z wypiekami na twarzy.

No to już wiedziałem, jaki temat ma szansę dziś dominować. Trochę korciło mnie, by zauważyć, że Frodo rozwiązał problem latania wte i wewte po schodach z psem. Szybko jednak uknułem, że zgadzając się z babką w całej rozciągłości, mam szansę nie spędzić z nią czasu z nerwami na temblaku i gnijącą wątrobą. Gnijąca wątroba to stan, kiedy gderanie matki wwierca się w mózg niczym dziób kornika, a wnętrzności prowokują do krzyku rozpaczy obijając się o siebie, jak w przepełnionym autobusie.

Potrafi być zarówno tolerancyjna, dowcipna i wręcz pobłażliwa w stosunku do różnych moich fanaberii, co apodyktyczna i zaślepiona! Wszystko zależy ode mnie i tego, jak sprytnie poprowadzę naszą rozmowę.

Niestety, nic mądrego nie przychodziło mi do głowy oprócz sarkastycznych docinek, po których byłaby mi biada. Wziąłem więc na ręce poszarpanego psinę i poszedłem z nim do pokoju, by opanować nieco cisnący się do gardła chichot.

- Spakowałam młodej sukienkę i te twoje dwie rozerwane bluzy do szycia. Trzeba się tym już zająć! – zaczęła z innej beczki. Kolejny śliski temat, tym razem mojego niechlujstwa...

- A słyszałaś o tym księdzu w Polsce, który wprowadził dyżury sprzątania w kościele? – Przypomniał mi się stary temat i nawet nie pamiętałem, czy go już omawialiśmy.

- Nie! I nic mi nie mów, bo mnie dzisiaj chyba szlag trafi. Idziemy do domu! – odebrała ode mnie psa. – W szafce są mielone, synku, i mizeria. – Chwyciła torebkę, torbę, zapięła psa i trzasnęła za sobą drzwiami. Byłem uratowany.

Telefon od niej kwadrans później wróżył chęci obgadywania księdza tudzież kleru ogólnie, więc jęknąłem smutno przed odebraniem.

- Musisz zaraz do mnie przyjść! – krzyknęła bez wstępu. – Ja w tej torbie z bluzami przyniosłam do domu Froda! Hahaha! – zaniosła się. – Całą drogę przespał, czort. Co to jest za zwariowane zwierzę! Już mi cała złość na niego przeszła. No chodź szybko! – rzuciła na koniec i się rozłączyła.

Ja w ogóle nie rozumiem, jak można się złościć na fretkę. Przecież sama sobie natury nie wybierała – pomyślałem biorąc plecak i gnając w kapciach po tego czorta!




poniedziałek, 22 marca 2021

18. Kto tu jest spychany na margines?

 

Podziwiam ludzi, którzy z zachwytem opowiadają, jak są nad ranem ugniatani przez swoje koty. Przychodzi sobie pan kot, wlezie człowiekowi na plecy albo brzuch i mrucząc zaczyna gnieść ciało i wbijać weń pazury. Jakie to wzruszające, mawiają, bo ten kot to tak z miłości wielkiej...

Albo z pieśnią na ustach i miłością w sercu zrywają się w te pędy o trzeciej w nocy, żeby napełnić mruczkowi miskę, bo przed chwilą przebiegł im po twarzy, na pewno z głodu.

Śpią na ścianie, żeby kiciuś miał wygodnie i dość miejsca na wypadek, gdyby mu się łapa ześlizgnęła z poduszki.

Jeśli bym się uparł, zapełniłbym ze trzy kartki A4 przykładami, za które szczerze podziwiam pewnych właścicieli kotów. Ja, mimo że mieszkam z dwoma, nigdy nie zwariowałem na ich punkcie do tego stopnia, żeby zmieniać zasady panujące w moim domu. I tak; koty nie mogą chodzić po blatach kuchennych, ani leżeć na stołach. Nie jest dla mnie argumentem fakt, że kot to bardzo czyste zwierzę. To zwierzę stąpa po podłodze, grzebie w kuwecie i gdzie tam jeszcze.

Odmiennego zdania jest babcia. Uważa ona, że blaty należy myć i dezynfekować przed każdym użyciem, a na stole stawia się mnóstwo innych brudnych rzeczy. Stoły także należy myć przed posiłkiem. W związku z tym regularnie rozpuszcza nasze koty, ponieważ twierdzi, że nie mają w tej chwili dobrych kryjówek przed tą upierdliwą fretką.

- Ty zwariowałeś, ale na punkcie fretki – powiedziała ostatnio przesuwając klatkę. Założyłem ręce na piersiach i oparłem się wygodniej na znak, że zamieniam się w słuch.

- Frodo może wszystko. Włazi do lodówki i ciebie to bawi, rozciąga warzywa po kątach, które cierpliwie zbierasz. Uparcie wypróżnia się na kable, to je zwinąłeś i podwiesiłeś, a on się dalej tam wypróżnia, w miejscu po kablach! – zaniosła się śmiechem, ale zaraz wróciła do wyliczania żebym jej czasem nie zdążył przerwać. – Zrywasz się na baczność, gdy tylko się obudzi, bo trzeba mu dogadzać, pobawić się z nim, ponosić, pohuśtać. – Powstrzymała mnie ręką, bo już otwierałem usta, by się wtrącić. Rozmowa z babcią bywa jak jazda samochodem w Rzymie, jeśli się nie wepchasz, to cię nie wpuszczą. Nie dawała mi jednak szans. – Zalał router, laptop i telefon, a ty co? Wymieniłeś lub naprawiałeś. Ale gdyby to kot zrobił, to byś biadolił z miesiąc!

- Koty mają słynąć z tego, że niczego nie przewracają, a fretka pełnej szklance nie popuści. Jeśli dostał się na stół, to wyłącznie z mojej winy! – stanąłem w obronie Froda i jeszcze odwróciłem kota ogonem. – Może by się na ten stół tak nie pchał, gdybyś kocurom nie pozwalała na nim siedzieć. A teraz muszę odsuwać krzesła nawet gdy wychodzę do toalety. – Uśmiechnąłem się wypowiadając ostatnie zdanie, żeby się czasem nie obraziła. Nie miałem pojęcia po co w ogóle zaczęła ten temat i do czego zmierzała. – A tak nawiasem, może byś przeszła do konkretów, bo zaraz mam meeting.

- To są konkrety! Mnie boli, że Frodo jest traktowany, jak pełnoprawny członek rodziny, a koty spychane na margines – wysunęła znacząco brodę.

- O czym ty mówisz, jaki margines? Bo nie chcę ich na stole? Ja też jestem pełnoprawnym członkiem rodziny, a nie leżę na stole! Proszę, daj już spokój. Frodo jest po prostu bardziej absorbujący, umie skupić na sobie uwagę. – Wiedziałem, że to nie do końca prawda. Mam dla niego wyjątkowe pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Ale to jest Frodo, mój kumpel na każdą przygodę. – A teraz powiesz mi do czego zmierzasz?

- Zamówiłyśmy z młodą drapak – znów podniosła rękę – ten jest za mały! – Podniosła drugą rękę – zrobimy przemeblowanie i jakoś go upchniemy!

Gdybym zatem zbyt długo milczał, to zainteresujcie się, bo może będę gdzieś leżał w kącie przygnieciony szafami i zdominowany przez szefowe. Zaczyna robić się tu coraz ciekawiej, wszyscy mają bowiem swoje miejsca, a ja chyba wyląduję ze składanym stoliczkiem pod laptop, co to się go w łóżku instaluje i tam będzie moja melina.

- Tato, a jak zmienimy już mieszkanie, to będę mogła mieć pomeranian psa? – na to wszystko wynurzyła się córka. Słowo daję, że ona jest mistrzynią w znajdywaniu nieodpowiednich momentów na tego typu rozmowy.

- Oczywiście, że tak. Ale tylko pod warunkiem, że ja będę mógł mieć trzy fretki, żebyśmy mieli po równo swoich zwierząt! – Mógłbym to powtarzać bez końca, żeby raz po raz oglądać ich miny!



sobota, 13 marca 2021

17. Było pite?

  - O! Nareszcie jesteś – cie! - babcia zaraz dodała, gdy spojrzała na plecak i wiercącego się w nim Froda. - Kupiłam ci dwa sweterki na przecenach i książkę Zafona dla młodej. Jej ciuchów nie kupujemy, wiadomo. No i wstawiłam krewetki w sosie czosnkowym. Też niedawno wpadłam. Ojej, jak już późno, ale to nic nie szkodzi, pies pewnie i tak już naświnił… - zatrzymała się na sekundę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się rozmyśliła.

- Niech zgadnę, byłaś u Baśki! - pochyliłem się, by wyjąć fretkę. Generalnie wisi mi i powiewa, gdzie i z kim obraca się moja matka. Dobra, prawie mi wisi. Jednak po ostatnim kacu zapierała się, że z Baśką, tą pijaczką, już się nie zobaczy. A ponieważ bezlitośnie gdera na temat konsekwencji w całej jej rozciągłości, miło było rzucić w nią Baśką – pijaczką. 

- Skąd wiesz?! - bezwładnie opuściła ręce.

- Słyszę, że piłaś, a pijesz tylko ze mną lub z Baśką.

- Nie piłam! - wzdrygnęła się.

Czy osoby na bani naprawdę myślą, że ich najbliżsi nie poznają? A potem jeszcze uwierzą w zapewnienia, że jednak się mylili? Dlaczego dorośli ludzie starają się ukryć swoją banię, nad którą, mniej lub więcej, ale się napracowali? Przecież ja uwielbiam moją matkę pod wpływem, tak pięknie podnosi się wówczas jej tolerancja na brutalny, męski dowcip. Oględniej mówiąc, robi się z niej równiacha. Jest tylko jeden warunek, że też coś w siebie wleję. W przeciwnym razie, męczy mnie swoim gadulstwem.

- To powiedz Gibraltar! - stanąłem z nią twarzą w twarz.

- O! A ty wiesz, że tam jest więcej mężczyzn niż kobiet? - podjęla próbę zmiany tematu. Dałem za wygraną. W końcu co mnie to obchodzi? Zacząłem kroić mięso dla Froda, a babcia w podskokach ruszyła do pokoju. Kiedy delikatnie smyrałem kark mlaszczącego głośno chłopaka, wróciła, stanęła za mną i wesołym tonem zagaiła:

- Ja wiem, dlaczego tak wypytujesz, czy piłam. - nie odpowiedziałem, więc odkaszlnęła i kontynuowała – bo sam byś się napił i wyczułeś dobrą okazję! Ha! - zaczęła się kołysać, jak góralki w tych swoich zespołach tanecznych. Odbijany, pomyślałem.

- Ja wiem, dlaczego błyskawicznie wpadło ci to do głowy, bo ci mało! Przyznaj, że szukasz kompana do kielicha! Ha! - uniosłem dłoń zaciśniętą w pięść, na znak zwycięstwa. Zaraz ją jednak opuściłem, widząc babcię szykującą się do riposty!

- Ja wiem, dlaczego to teraz powiedziałeś! Prowokujesz mnie, żebym wyjęła swoją wódkę z torebki! Ha! - też uniosła dłoń i w identyczny sposób. Byłem bez szans. Miała dziś wyjątkowo wesołą banię, trzeba było się pilnować, żeby niechcący tego nie zepsuć.

Dobra, to stawiaj na stół co trzeba, a ja przyniosę krewetki. Jest coś do nich, jakieś warzywko? - spojrzałem w stronę drzwi, za którymi zniknęła.

- Pewnie, że jest! No jak to tak, bez warzywka. Rozpusta! - zachichotała.

- Jakie i gdzie? - rozejrzałem się po kuchni.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - mogłem się tego domyślić.

Wrzuciłem większą część krewetek do miski, a resztę zostawiłem dla córki, która lada chwila powinna już być. I chyba właśnie nadciągała, bo Frodo położył się pod drzwiami, wetknął nos w szparę przy podłodze i głośno niuchał na zmianę z drapaniem. Wziąłem go na ręce i wyszedłem na klatkowe zwiady. Nie mylił się fret tropiciel, była już w połowie trzeciego piętra. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do nas szczerze.

- A wy co, za monitoring robicie? - uuu, ta też piła, że ma taki dobry humor? Powinna być głodna i zła! Wróciłem do domu i przeniosłem miskę do pokoju, wtykając w nią wcześniej dwie łyżki. Kiedy znów wyszedłem, drzwi właśnie się za nią zamknęły, więc mogłem odstawić Froda na podłogę. Dostajemy wszyscy gęsiej skórki, kiedy otwieramy wejściowe, w obawie, że on jakoś niepostrzeżenie przemknie nam między nogami na klatkę. Oczywiście prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bardzo małe, bo z zewnątrz wchodzimy niemal w kucki, gotowi natychmiast go łapać, od wewnątrz zaś żadne, ale mimo to, ono istnieje i nas dręczy. Tym bardziej, że wiele razy pokazał, jak nie zważa na żadne wysokości. Chyba nie posiada zdolności odróżnienia wysokości mniejszej od większej, więc ta przerażająca przestrzeń między schodami rodzi obezwładniające wizje, o których nie rozmawiamy. Jestem pewien, że nie tylko ja bujam się ze swoją wersją wizji, zagnieżdżonej pod kopułą.

- Na patelni są krewetki w sosie dla ciebie. Babcia zrobiła. Zjesz z nami w pokoju, prawda? - zasugerowałem, że tego bym chciał i przygotowałem jej talerz.

Kiwnęła głową, schylając się po stojącego przed nią na dwóch łapkach Frodo. Widok witającego kilkoma liźnięciami jej policzek zwierzaka, był naprawdę piękny. Nie do wiary, że taki gryzoń, ale to taki gryzący terrorysta, zaprezentuje nam swoją metamorfozę, o jakiej nikt tu nie śnił. Potrafię z autentycznym zdumieniem obserwować, jakim jest czułym, troskliwym, uwielbiającym pieszczotyi i całusy zwierzakiem.

- Co do tych krewetek? Tak same mam jeść, czy jest warzywko? - zapytała zeskrobując resztki sosu z patelni na talerz. Już miałem zastosować babci chwyt, ale ona czuwała! I mnie ubiegła.

- No pewnie, że jest warzywko dla mojego słoneczka kochanego! - dobiegł śpiewający ton z pokoju.

Młoda spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i odchyliwszy na bok głowę, zbliżyła do niej wyprostowaną dłoń ze sztywno złączonymi palcami. Konspiracyjny gest, czyli dwa krótkie i szybko następujące po sobie puknięcia zewnętrznym grzbietem dłoni w szyję, świadczył o głęboko zagnieżdżonym w niej duchu ojczystym. Wysłane pytanie brzmiało: było pite?

Kiwnąłem twierdząco, na co dziecko uśmiechnęło się szeroko. Wiem, co knuła – historyjkę o pilnym zakupie...

- Jakie warzywko i gdzie? - szybko wyrzuciła z siebie, żeby cisza nie trwała za długo.

- Czosnek! W śmietanie! Ha, ha, ha! - a za chwilę zaniosła się śmiechem i tak trwała w tym rechotliwym zaniesieniu, aż zaczęła rzęzić. Na szczęście ostrym kaszlnięciem zasygnalizowała nam, że złapała oddech.

- Na bogato! Babcia stawia! - zabrałem sok z lodówki i poszliśmy rozpocząć rodzinną imprezę w środku tygodnia.



poniedziałek, 1 marca 2021

16. Spacer z jamnikiem

 

- Dzisiaj wielki dzień, biorę Froda na spacer – wyrecytowałem tak, by córce nie umknęło ani jedno słowo. Trochę się ostatnio zniechęciła do spacerów ze zwierzakami. Przede wszystkim przez obciachowe zachowanie kotów, wyginających się w pałąki i ciągnących w krzaki albo na drzewa. No i przez maltańczyka babci. Gnojek łamie się przy największym tłumie gapiów. Najchętniej na przystanku tramwajowym. Sprzątanie tego pod obstrzałem kilku par oczu, to robota nie dla nastolatków.

- O! Muszę to zobaczyć! – poderwała się i rzuciła do ściągania plecaka z szafy. – Ja go niosę! –  noszenie fretki po siedmiokilowych kocurach musi być frajdą. Ucieszyłem się, że młoda oderwie się na trochę od komputera i zaczerpnie świeżego powietrza.

Kompletnie ubrany, czekałem przy drzwich wejściowych z Frodem w plecaku i rosnącym zniecierpliwieniem. Ileż można się ubierać?

- Ileż można się ubierać? – wyrzuciłem to z siebie.

- Jeszcze bluzka!

- A nie czapka? To ty dopiero zaczynasz! – nałożyłem plecak z coraz bardziej wiercącym się zwierzem. – Wezmę śmieci i poczekam na dole! – nie cierpię wybierania się jak sójka za morze.

- Dawaj, wyciągamy go już teraz – niecierpliwiła się córka na ulicy.

- Nie, w parku!

- Teraz! Zobaczymy, jak się zachowuje w ustronnym miejscu, a nie tam, przy ludziach. – nalegała i trudno było nie przyznać jej racji. Podczas ostatniego spaceru z kotami, jeden z grupki obserwujących nas nastolatków pomagał nam ściągnąć sierściucha z drzewa.

- W życiu nie najadłam się większego wstydu! – wysyczała wtedy w drodze powrotnej.

- Bo jeszcze krótko żyjesz! – odpowiedziałem zniecierpliwiony.

W każdym razie Frodo bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Niebywale wprawnie poruszał się na smyczy i dość posłusznie trzymał się narzuconego mu kierunku trasy. W parku zrobił niemałą furorę, a połowa zagadujących nas przechodniów nie wiedziała, co to jest za zwierzę. Bez młodej spokojnie moglibyśmy robić za facetów do wzięcia. Trzeba to przemyśleć.

Wracając do domu niemal siłą wyrwałem smycz z rąk biednego dziecka. Też chciałem poszpanować fretką. Moją fretką. Przez większą część drogi burzliwie dyskutowaliśmy o planie wyprowadzania Froda na spacer i co do jednego byliśmy zgodni. Nie będziemy robić tego razem! Czyli każde z nas co drugi dzień.

- W sumie to moja fretka – droczyłem się jeszcze trochę, gdy przystanęliśmy z węszącym przy murze Frodem.

- Raz dwa ogarnę sobie drugą! – uniosła znacząco brwi.

- Masz dwa koty, nie wystarczą ci? – też uniosłem znacząco brwi!

Zwiesiła ramiona i pokiwała głową na znak rezygnacji. Ruszyliśmy dalej, gdy wtem:

- Przepraszam! Proszę pana! Proszę to posprzątać! – starsza kobieta wbiła wzrok najpierw we mnie, a później w klocka postawionego przez moją fretkę. A ja nie miałem worków. Normalnie nie przyszło mi do głowy, że po fretce też przecież trzeba posprzątać!

- Dobrze ci tak! Co, nie mamy woreczka? – mała wiedźma syczała po polsku, kiedy nerwowo i na pokaz przetrząsałem kieszenie. – Ja mam chyba jeden po psie...

- Dawaj! – zażądałem, uśmiechając się jednocześnie do obserwującej mnie staruszki. Brakowało tylko, żeby jeszcze wzięła się pod boki i zacząła tupać czubkiem buta!

- Bardzo dobrze! – rzekła, gdy zebrałem bałagan. – Myślą, że jak mały pies, to już nie trzeba sprzątać, że to nie widać! Też miałam jamnika, osiemnaście lat ze mną przeżył. – uniosła rękę jak papież, chyba dla podkreślenia ogromu tych lat i nie przestając mówić poszła dalej. Spojrzeliśmy z młodą na siebie, zarżeliśmy jak konie, po czym zabraliśmy się z naszym jamnikiem do domu.



czwartek, 25 lutego 2021

15. Fretka w pluszowej budce

 

- Dziurkacz zamknięty w klatce? – zapytał Kazek tuż za progiem.

- Nie histeryzuj, już się zresocjalizował, ale na wszelki wypadek nie ściągaj butów – szybko powstrzymałem go, w połowie już schylonego. Licho nie śpi, capnie go jeszcze raz i będzie po odwiedzinach, wzdrygnąłem się na tę myśl. Lubię to filozoficzne pieprzenie z Kazkiem podczas poddawania się intoksykacji alkoholowej.

- Mam kurczaka. Może wkupię się w łaski – wyszczerzył zęby.

- E, wsadź do lodówki, przygotowałem królika. Zorganizujemy akcję przekupstwa jak się obudzi.

Upychając sok jabłkowy w szufladzie naszej małej lodówki, usłyszałem parsknięcie i przeciągły chichot Kazka dobiegający z pokoju. Natychmiast domyśliłem się, co go tak mogło rozbawić. Wykręcony Frodo w swojej pluszowej, cukierkowo różowej budce! Prezencie od Kazka dziewczyny, Aśki.

- A niech mnie! Spodobała mu się? Ty wiesz, jak ja Aśkę obśmiałem, że ideologię gender fretce będzie wciskać i takie tam? – mówiąc to zrobił kilka zdjęć. – A to się ucieszy, że w końcu się przydała. Jej Stella ani myślała w niej spać.

- Stella lubi się eksponować na stołach, jak na piękną kocicę przystało, a nie w jakichś tam budach! – mimowolnie spojrzałem na rozwalonego na pralce Benka. Następny ekspozytor własnych wdzięków, pomyślałem z przekąsem. Babcia mu nawet tę pralkę kocykiem wyścieliła, co znaczyło, że na zawsze utraciłem miejsce na wszystkie podręczne rzeczy. Teraz trzeba je było odkładać na miejsce natychmiast po użyciu. Tyle zachodu. Trochę powrzucałem do torby na kółkach za pralką, ale dostałem ochrzan przed ostatnimi zakupami, kiedy córka wywlekła cały ten bajzel.

- I w ogóle, to całe chrzanienie o gender jest dowodem na to, że ludzie muszą mieć tematy zastępcze, by nie rozmawiać o rzeczach istotnych – nalałem nam po jednym, a córka postawiła na stole deskę z serami.

- Nie mów, że nie dziwi cię widok facetów w garniturach, butach na obcasach i makijażu! – Kazek wywalił oczy, aż mu się okulary obsuneły.

- Jeszcze dziwi, bo wychwytuję ich wzrokiem na ulicy, ale to pewnie minie i znikną dla mnie w tłumie. Kobiety też musiały zmierzyć się z ogromną krytyką, kiedy zapragnęły nosić spodnie – uniosłem szklaneczkę.

- Tato jest zdania, że to dyskryminujące, by faceci nie mogli się malować i nosić kiecek. W końcu jesteśmy wolni, system i tak nieźle nas ogranicza, więc swoboda co do eksponowania samego siebie powinna pozostać rzeczą gustu – podpuszczała córka.

- Ty masz chyba ostatnio za dużo wolnego czasu, stary! Klepkę ci urwało! Przecież to karykatury facetów, a nie... – upił porządny łyk - ...przerażasz mnie. – spojrzał na mnie z ukosa.

- Weź mi tu nie wyskakuj z tym ultra konserwatywnym pie*doleniem, Kazek, przecież to nie twój styl. Jesteśmy w trakcie rewolucji obyczajowej, czy nam się to podoba czy nie. Ja to po prostu akceptuję. Prezenterzy telewizyjni od lat nakładają puder na twarz i to jest ok, dlaczego więc skacowany hydraulik nie może przypudrować sinego nosa? – rozłożyłem ręce w geście oczekiwania na odbicie piłeczki.

- Dobrze wiesz, że to inna sytuacja, bo światło w studio... – potarł czoło obiema dłońmi.

- Stary wyświechtany schemat. Hydraulik nie podoba się sobie z sinym nosem, to nie jest dobry powód?

- A szpilki?! – zapiał.

- Leczą kompleksy wzrostu! Kazek, szpilki są przejściowe, zobaczysz, że zaraz masowo pójdzie produkcja męskich butów na obcasie. Każdy z tej rewolucji wyłuszczy coś dla siebie. Spójrz, jak faceci zaczęli o siebie dbać. Porównaj podróż metrem po pracy teraz, a naście lat temu, kiedy zaduch był taki, że się wychodziło zamroczonym – znów uniosłem szklaneczkę. – Dzięki tym odważnym, którzy ubierają dziś co chcą, następne pokolenie będzie miało po prostu łatwiejszy wybór i to nie znaczy przecież, że każdy facet będzie chciał biegać w kiecce!

- Ma to sens, ale ja jeszcze nie jestem na to gotowy! – spuścił wzrok. – Czuję się tak, jakby ktoś okradał nas z aury męskości. Wiesz, tego symbolu siły.

- Aura i symbole są kwestią indywidualną i nigdy nie będą takie same dla ogółu. Pielęgnuj swoje i daj decydować innym za ich własne – wzruszyłem ramionami.

- Młoda, co ty o tym myślisz? – odwrócił się do rejestrującej każde słowo córki.

- Nie jestem na to gotowa! Poza tym strasznie wkurza mnie widok faceta z niechlujnie nałożoną szminką, wyjeżdżającą poza linie. Za każdym razem mam ochotę go za to ochrzanić, że robi z siebie pajaca! Albo że wygląda jak Peppa Pig – uniosła się.

- No i króciutko! – zarechotał Kazek, ale zaraz spoważniał. – Gdzie jest dziurkacz? – wskazał na pustą budkę. Doszliśmy do wniosku, że pewnie przeniósł się gdzie indziej, ale żeby nie zwrócił uwagi na gościa...to był, delikatnie mówiąc, szok! Lekko zestresowany już gość, korzystając z panującej jeszcze swobody, rzucił się do toalety, ale nagle jęknął głośno i w te pędy zawrócił.

- Ty, fretka może tak sobie siedzieć w lodówce? On tam coś żre! – uprzejmie doniósł.

Nie wierzyłem własnym uszom, ale oczy mnie nie zawiodły. Frodo siedział w głebi lodówki i żarł królika z talerza.

- No to mamy kolejny problem z twoim stajtusiem, tatuś – córka wzięła się pod boki. – Mamy gdzieś na stanie łańcuch i kłódkę, czy taśma wystarczy?



poniedziałek, 15 lutego 2021

14. Frodo przegania fraglesa

 

- Oszalałaś?! Dlaczego taszczysz ten wózek? Miałyście zadzwonić z dołu! I gdzie jest babka? – odebrałem od córki torbę na kółkach po brzegi wypełnioną zakupami.

- Na drugim piętrze, gada z tym fraglesem spod siódemki. Nie chciało mi się tam dyndać i na nią czekać. – znacząco mrugnęła rozpinając kurtkę.

- Trzeba było chociaż zostawić jej zakupy, może by się chłop chciał wykazać – wypiąłem klatkę w geście osiłka.

- Ta! Omal nie prześwidrował babci na wylot, żeby tylko nie widzieć, jak schodek po schodku wciągam wózek. Cienias! – odezwała się żargonem dziadka Wieśka.

Fragles spod siódemki podobno niedawno wynajął pokój na spółkę z innym fraglesem. A ten, co to ten pokój u niego wynajęli, gości u siebie jeszcze trzech takich fraglesów. Wszyscy oni wyglądają dla mnie identycznie, więc gdyby nie babci informacje, to mijając ich w odpowiednich odstępach czasu, byłbym pewien, że to jedna osoba. Łysi, zawsze ubrani w ubrudzone farbami ogrodniczki i kurtki tej samej firmy budowlanej. Podobna ekipa mieszka nad nami, pięciu chłopa w kawalerce. Byłem u nich raz, instalować kartę graficzną w stacjonarnym – tłok mają tam niemiłosierny.

Teraz jednak zapragnąłem upewnić się, któremu obojętny był widok mojego dziecka, wciągającego po schodach torbę niewiele mniejszą od niego samego! Może kiedyś będzie potrzebował pomocy przy zejściu z tych naszych długich, krętych, kamiennych schodów...

Odgłos klucza w zamku wieścił powrót flirciary. Najeżony, z założonymi rękami, czekałem na nią naprzeciw drzwi, żeby mnie czasem nie przeoczyła.

- Proszę, proszę, wejdź Rysiu – szerokim gestem wskazała mu drogę przodem, gdzie w przejściu stałem ja. W majtkach, skarpetach i jednym kapciu. Brakowało mi tylko pióropusza na głowie, żeby wyglądać mniej idiotycznie, bo goły Indianin nikogo nie dziwi przecież. Ku*wa, jaki niefart! Wyobrażałem sobie poznac go w okolicznościach, dzięki którym zapamięta mnie jako silnego, wzbudzającego respekt, poważnego faceta, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że zostanę tym w gatkach spod dwunastki!

- Frodo! – krzyknęła córka, o której zapomniałem, że też tam stała. Z impetem trzasnęła drzwiami i było to najpiękniejsze i najbardziej melodyjne pizgnięcie komuś przed nosem w całym moim życiu! – Ubierz się, bo wyglądasz jak jakiś fircyk! – spod dwunastki, dokończyłem w myślach.

Kiedy nieświadoma niczego babcia wepchnęła nam w końcu tego Rysia do domu, ubrany w dresy i z fretką na rękach, poszedłem przekonać się, po co ona go tu w ogóle ciągnęła. Przecież nie na schadzkę.

- O właśnie, Rysiu, to jest mój syn – uścisnęliśmy sobie dłonie. – Bo wiesz, Rysiu jest fachowcem i on by mógł zrobić konstrukcję podwieszaną na warzywniak. Skończyłby się ten cyrk z prysznicem. No chodź – pociągnęła go do łazienki – popatrz, jak to wygląda. Jak na kempingu! – obiema rękami wskazała kosze z warzywami w brodziku wyraźnie rozbawionemu Rychowi.

No żebyście się czasem nie posrali, pomyślałem miętoląc frecie ucho. 

– Nie, nie trzeba. Ja już mam tę sprawę załatwioną, już wszystko jest zaplanowane! – kłamałem jak z nut, żeby jak najszybciej pozbyć się Rycha i objechać matkę za nadgorliwość. Potrzebny mi tu fachowiec i jego konstrukcje, jak... nieważne już co. Ale babcia niekoniecznie chciała rezygnować z towarzystwa fraglesa. Niby przypadkiem przypomniała sobie o pysznej angielskiej herbacie, a Rychu wcale się nie bronił.

- To ty łobuziaku tak pod tym prysznicem urzędujesz? – nachylił się nad węszącym i wpatrzonym w niego Frodem, kiedy babcia potruchtała stawiać wodę. Bierz go, złośliwie plątało mi się po głowie, na widok zbliżającej się łapy do mojego kumpla.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Frodo upie*dolił Rysia w dwa palce do krwi. Rysiu z niedowierzaniem zawył jak śpiewak operowy. Babcia rzuciła się opatrywać mu dziury, ale ja nie miałem plastrów. No to poszli oboje pod siódemkę, dziecko znów pizgnęło drzwiami, tym razem za nimi. Przybiliśmy sobie piątkę i rozeszliśmy się do pokojów.

- Założę się, że nic nie masz załatwione z tym warzywniakiem. Z przekory nie przyjąłeś jego pomocy, prawda? – stojąc później w progu pokoju, babcia wbijała we mnie wzrok niczym chmurę sztyletów.

- O co ci chodzi? Już zrobione. Z młodą opanowaliśmy sytuację. Idź, sama zobacz. – wysłałem ją do łazienki, a sam, czekając na jej reakcję, zakryłem usta dłonią, by nie parsknąć przedwcześnie.

- Przecież tu nie ma żadnej konstrukcji! Zakleiliście taśmą drzwi pod prysznic!

- I po problemie, Frodo nie otworzy! A nam się pomysł z kempingiem bardzo spodobał! – skoro nie można podróżować, to wczasy robimy sobie w domu. – Przynajmniej do momentu, aż się zorientuje, że można je odsunąć także z drugiej strony. – ta cwana frecia morda, dodałem w myślach.



13. Wyciąg z konta

 

Moja radość powodowana regularnym korzystaniem Froda z kuwety, okazała się przedwczesna. Jednak uważam, że jest zbyt inteligentny, by nie rozumieć moich życzeń, dlatego jestem przekonany, że robi to z jakiegoś powodu. Szczególnie po tym, jak załatwił numer jeden i dwa w rogu przy komuterze, prawie pod moim krzesłem.

- Może chciał cię za coś ukarać – z poważną miną zauważyła córka. Chyba nigdy nie zapomni, jak przed laty kotka Lucy subtelnie budziła ją, by wstała i w końcu podała jej żarcie, że zniecierpliwiona brakiem reakcji, nasikała temu biednemu dziecku na kołdrę.

- Ale za co? Ja mu serce na dłoni... – niemal zapiszczałem chrypliwie, - a może to z miłości? Znaczy teren, żeby kocury się do mnie nie zbliżały? – Szczerze wolałem ten wariant! – W końcu czuć ostatnio u niego nasilenie rujki.

Zew natury naszego chłopaka wyraźnie odczuł już babci maltańczyk, który wyszedł od nas tak sponiewierany uciekaniem przed natrętną falą frodowych uczuć, że babcia musiała go zanieść do domu na rękach. Następnie jednym cięgiem przespał kilka godzin, a wstając popiskiwał, zapewne przez dokuczające mu zakwasy.

- W życiu się jeszcze tyle nie nabiegał! – babcia rechotała potem do słuchawki – Frodo to jednak rasowy inwestor. Postanowił kuć żelazo póki gorące i lokować plemniki przy pierwszej lepszej okazji!

Mnie ta cała sytuacja raczej średnio bawi, jeśli mam być szczery. Świadomość, że Frodo nigdy się nie rozmnoży jest nawet nieco przygnębiająca. Rozmnażanie jest takie przyjemne...

Za to szczerze ubawiłem się przy okazji następnej babci wizyty. Zaraz po przyjściu krzyknęła – w kuchni leży wyciąg z Froda konta! – W mig pojąwszy o co jej chodzi, zaniosłem się gromkim śmiechem. – O, przepraszam, dwa! Jeden z rachunku bieżącego, a drugi z oszczędnościowego! – dobiła mnie!

No i mamy nowe określenie na fekaliczne historie, które z pewnością jeszcze nieraz trzeba będzie opisać. Piękne. Brawo babcia!



12. Sport z fretką

 

Ta cała pandemia i cykle wprowadzanych obostrzeń rozbudziły we mnie instynkt cuchnącego lenia, któremu nie przeszkadza już zamknięta siłownia. Nagle zaczęła mi za to silnie doskwierać pora roku, by korzystać z fitnesu pod chmurką. I jeszcze te maseczki! Innymi słowy, wszedłem do krainy błogiego nieróbstwa, obrastania w tłuszcz i uzależnienia od węglowodanów.

- Nie mogę patrzeć, jak żresz te syfiaste batony – córka stanęła tuż obok stołu i spojrzała na mnie z góry, jak zatroskana matka.

- Kontroluj bajerę, młoda! – mimo iż nienachalnie wpajam jej wartości, rozumiem i szanuję eksplozje dokuczliwych hormonów, to konsekwentnie wymagam zachowania pewnych granic.

- No sorry, ale mnie katowałeś szpinakiem i niekończącymi się opowieściami o dobrodziejstwach natury dla naszego zdrowia...

- To było w rozdziale wolność i zdrowie – przerwałem jej wiedząc do czego zmierza. – Teraz żyjemy w wirusowym faszyźmie, więc ten – ugryzłem kawałek - osładzam sobie mój smutny los pariasa.

- W porządku – podniosła ręce w geście poddania – bądź zatem szczęśliwy i gruby. Odprowadzając ją wzrokiem do drzwi, zdałem sobie sprawę ze znaczenia ostatnich jej słów. Zawsze powtarzam, że zanim oceni czyjś punkt widzenia, niech najpierw pozna jego miejsce siedzenia. Ona moje doskonale znała, a to znaczy, że należało przyznać córce rację.

Idąc na skróty, opracowałem kilka ćwiczeń z wykorzystaniem towarzystwa Froda. A ponieważ sprawiają mu one sporo radochy, chętnie powtarzam je kilka razy dziennie i to bez specjalnych wykrętów. Oczywiście w te dni, kiedy ja mam na to ochotę, nie odwrotnie.

Siadam na krześle w odpowiednim rozkroku, na dłoniach układam fretkę – głowa na jednej, dupsko na drugiej i wychyliwszy swój tułów do przodu zaczynam huśtawkę góra dół. To ćwiczenie należy do jego ulubionych, więc ilość uniesień zależy wyłącznie od kondycji moich ramion. Ma ono dodatkowy plus, pozwala w przerwach na prowokowanie go aż do fazy lekkiego wku*wa, który natychmiast mija, gdy wracamy do ćwiczenia, ratując mi ręce wiadomo przed czym.

Drugim ćwiczeniem są przysiady. Biorę mojego partnera pod pachy, robię przysiad i prostując się wyrzucam ramiona z fretką ponad głowę. Nie wypuszczając go jednak z rąk. Jak dotąd nie sprawdziłem granic jego cierpliwości podczas tej aktywności, gdyż kondycja moich nóg pozostawia wiele do życzenia.

Ostatnim są brzuszko uda. Siadam na podłodze, złączam wyprostowane nogi i kładę sobie fretkę między piszczelami. Opieram dłonie z tyłu, następnie unoszę i opuszczam nogi. Poziom frajdy musi być umiarkowany, bo chłopak szybko się nudzi i zaczyna wiercić.

Na koniec, w ramach nagrody za kooperację, powtarzam ćwiczenie pierwsze.

- Ja też będę tak z nim ćwiczyła! – krzyknęła córka po prezentacji.

- I ja! – zawtórowała jej babcia.

Już miałem zgłaszać sprzeciw  i podpowiedzieć żeby ćwiczyły ze swoimi zwierzakami, ale zdałem sobie sprawę, że obie wciąż używają rękawic narciarskich przy bliższym kontakcie z Frodem. Więc to tylko taka reakcja na pomysł i wykonanie. I dobrze, bo chyba byłbym zazdrosny.

11. Tropem frecich inwestycji

 

Moje łóżko, ustawione w poprzek, stoi we wnęce powstałej z podzielenia wielkiego pokoju na część sypialną i dziennego pobytu. Łożko jest szerokie, więc powierzchnia pod nim stała się dobrym miejscem na jedną z frodowych lokat, na których kładzie swoje skarby.

Dzisiaj był ten dzień, kiedy należało całkiem wysunąć moje spanie, żeby odkurzyć podłogę oraz zrobić przegląd inwestycji, poczynionych przez domowego przedsiębiorcę od czasu ostatniego update`’u. Tu musze jeszcze nadmienić, że lokata pod moim płaszczykiem należy raczej do tych długoterminowych, więc nie trafiają na nią dobra konsumpcji dziennej. Zresztą dotarcie do sejfów jest samo w sobie wyprawą, podczas której inwestor przedziera się przez labitynt powstały z pudełka na choinkę, torby treningowej, foliowej komody i zwiniętego dywanu. Dlatego, oględniej mówiąc, żarcie ląduje na tych bardziej podręcznych lokatach – w wersalce, za pralką, za toaletą (!), w szafce pod parapetem u córki i ostatnio pod licznikiem gazowym. Co znaczy, że nie obawiam się wyhodowania pod łózkiem spożywczych potworów, które mogłyby mnie w nocy wynieść.

Jednak w biznesie i na drodze należy stosować zasadę ograniczonego zaufania, toteż nade mną i Frodem w naszej domowej instytucji czuwa córka, a pomaga jej babcia.

- No powiem ci, tato, że gnojek nieźle się rozkręcił. Właśnie zobaczyłam go siedzącego pośrodku tego wszystkiego jako Golluma szepczącego: my treasure! – schyliła się po wieczne pióro – byłam pewna, że je zgubiłam.

- Zastanawia mnie jedna rzecz – podniosłem pierwszą z dwunastu skarpetek, - dlaczego chowa tylko te od levisa?

- Tamte są kijowe, też ich nie lubię. Ma chłopak wyczucie, nie powiem. – uśmiechnęła się na widok swoich kapci tygrysów. Pełną listę pominę milczeniem, inaczej zacznę podejrzewać się o poważne problemy z pamięcią. Nie zauważyłem bowiem tych strat, oprócz świeżo zwędzonego buta. Obuwie każdego rodzaju jest największym fetyszem Froda i poprzez nasze dość skuteczne blokowanie dostępu do niego, stanowi ono towar z nawyższej półki w hierarchii wartości we wszystkich grupach lokat. Niemniej jednak spokoju nie daje mi nagłe zainteresowanie branżą piekarniczą. Kiedy i jak, do cholery, udało mu się zdobyć i przeciągnąć przez całe mieszkanie dużą keksówkę?!

Telefon od Tamary miał mnie pocieszyć, w myśl zasady – ty się ciesz, inni mają gorzej.

- Dostałam karę z urzędu skarbowego za zignorowanie wezwań do wyjaśnienia pewnego brakującego rozliczenia! – Holendrzy i ich podatkowa inwigilacja... – Dzwoniłam, kłóciłam się z nimi, że mnie w balona robią, bo to niemożliwe, żeby trzy listy do mnie nie dotarły. Oni myśleli dokładnie tak samo i wlepili karę. Okazało się, mój drogi, że Moxi pochował mi te listy do sofy. A teraz najlepsze. Nie ruszył żadnych innych, tylko te w niebieskich kopertach właśnie od nich!

Cóż, widocznie fredzioch Tamary uznał, że model mafijny w księgowości jest najbardziej rentowny. Na szczęście w Austrii listy trafiają do skrzynek w klatkach schodowych. Jestem bowiem pewien, że gdyby listonosz wrzucał je przez klapkę w drzwiach, Frodo chowałby wszystkie jak leci!

10. Wykład o łososiu

 

- Niestety, to nie jest łosoś tylko pstrąg łososiowy – wskazałem na babci zakup dla Froda, o który poprosiłem ją dziś rano.

- No i co, to jakaś znacząca różnica? – dość przekonująco przybrała zdezorientowaną minę, udając kompletnego laika. Niestety, za długo się znamy bym wciąż łykał te wyświechtane numery. Poza tym na opakowaniu dostrzegłem resztki niekompletnie zdrapanej naklejki z działu przecen. Zerknąłem na datę przydatności do spożycia, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że bankowo obniżono wartość ryby o połowę. Obok takiej okazji babcia nie jest w stanie przejść obojętnie w żadnych okolicznościach! Żeby to były serca wołowe albo płuca wieprzowe, kupi. Na zasadzie – przydadzą się, wrzucę do zamrażarki i kiedyś tam w 2023 roku zrobię pierogi z płuckami.

- Owszem, znacząca. Łosoś jest rybą słonowodną, tłustą i bardzo wartościową, a pstrąg słodkowodną i wartościową mniej. – starałem się mówić bardzo spokojnie i unikać protekcjonalnego tonu. – O całej masie ości, które będę musiał wydłubywać, nie wspomnę.

- Ojtam ojtam! A od kiedy ty taki ichtiolog jesteś? Kolor ten sam, łosoścośtam w nazwie ma, po co czepiać się nieistotnych rzeczy? Wielkie mi halo! – zniknęła w łazience zamykając za sobą drzwi. Z doświadczenia wiem, że gdy babcia fuknie i wychodzi, znaczy to ni mniej ni więcej, co koniec tematu.

- Chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że pstrąg ma taki kolor, gdy hodowcy dorzucają do paszy karotenoidy.

Nie odpowiedziała, więc wycofałem się do pokoju.

 

- Babcia wydłubie osteczki srajtusiowi. O proszę, jak ładnie wychodzą. Zaraz dostaniesz kolacyjkę – mówiła chwilę później do czekającego w kuchni futrzaka na tyle głośno, by nie umknęło mi żadne słowo. Cieszyłem się, że już się tak nie boi i chętnie karmi go z ręki. To ważne podczas procesu oswajania zwierza.

– Nawiasem, to nieźle się znowu spisaliście – nie ulegało wątpliwości, że tym razem zwróciła się do mnie.

- W czym? – coś mi tu powiało sarkazmem.

- W ekspresowym tempie zrobiliście z niego żebraka. Teraz żebrają dwa koty i fretka! – wiedziałem, że się odgryzie. – Koty jednak robią to w dość finezyjny sposób – ciągnęła – a przy tym małym, to otwieram lodówkę i zanim zamknę, muszę najpierw wyjąć fretkę... - I tak dalej...

W którymś momencie niemal zupełnie się wyłączyłem. Kątem oka rejestrowałem jeszcze zabieganego Froda, zapewne rozmieszczającego babcinego łososia na swoich sekretnych lokatach. Fakt, że wziął go na wynos zamiast zjeść w kuchni był dowodem na to, że łosoś pozostaje bezkonkurencyjny. Ale powstrzymałem się od komentarza, nie chciałem być złośliwy. Babcia to wyjątkowy człowiek i świetnie się nami opiekuje.

Opowiedziała jeszcze o sąsiadce, która wywinęła orła na chodniku i tak zdarła sobie skórę pod nosem, że wygląda jak Adolf H.. Dosłownie tak powiedziała, bo w Austrii nazwiska tego człowieka raczej się nie wymawia. Następnie spojrzała na zegarek i chwyciwszy torebkę, wybiegła z domu ze swoim ulubionym okrzykiem „Łomatko!”.

Zadzwoniła do mnie kwadrans później, tyle zwykle zajmuje jej dotarcie do domu, i walcząc ze śmiechem wystękała - z tym łososiem przyznaję ci rację, lepszy od pstrąga. Wyobraź sobie, że on te wszystkie kawałki, które pieczołowicie czyściłam mu z ości, powrzucał mi do torebki! – Czy ja już wspominałem, że uwielbiam tego zwierzaka?



24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...