poniedziałek, 15 lutego 2021

13. Wyciąg z konta

 

Moja radość powodowana regularnym korzystaniem Froda z kuwety, okazała się przedwczesna. Jednak uważam, że jest zbyt inteligentny, by nie rozumieć moich życzeń, dlatego jestem przekonany, że robi to z jakiegoś powodu. Szczególnie po tym, jak załatwił numer jeden i dwa w rogu przy komuterze, prawie pod moim krzesłem.

- Może chciał cię za coś ukarać – z poważną miną zauważyła córka. Chyba nigdy nie zapomni, jak przed laty kotka Lucy subtelnie budziła ją, by wstała i w końcu podała jej żarcie, że zniecierpliwiona brakiem reakcji, nasikała temu biednemu dziecku na kołdrę.

- Ale za co? Ja mu serce na dłoni... – niemal zapiszczałem chrypliwie, - a może to z miłości? Znaczy teren, żeby kocury się do mnie nie zbliżały? – Szczerze wolałem ten wariant! – W końcu czuć ostatnio u niego nasilenie rujki.

Zew natury naszego chłopaka wyraźnie odczuł już babci maltańczyk, który wyszedł od nas tak sponiewierany uciekaniem przed natrętną falą frodowych uczuć, że babcia musiała go zanieść do domu na rękach. Następnie jednym cięgiem przespał kilka godzin, a wstając popiskiwał, zapewne przez dokuczające mu zakwasy.

- W życiu się jeszcze tyle nie nabiegał! – babcia rechotała potem do słuchawki – Frodo to jednak rasowy inwestor. Postanowił kuć żelazo póki gorące i lokować plemniki przy pierwszej lepszej okazji!

Mnie ta cała sytuacja raczej średnio bawi, jeśli mam być szczery. Świadomość, że Frodo nigdy się nie rozmnoży jest nawet nieco przygnębiająca. Rozmnażanie jest takie przyjemne...

Za to szczerze ubawiłem się przy okazji następnej babci wizyty. Zaraz po przyjściu krzyknęła – w kuchni leży wyciąg z Froda konta! – W mig pojąwszy o co jej chodzi, zaniosłem się gromkim śmiechem. – O, przepraszam, dwa! Jeden z rachunku bieżącego, a drugi z oszczędnościowego! – dobiła mnie!

No i mamy nowe określenie na fekaliczne historie, które z pewnością jeszcze nieraz trzeba będzie opisać. Piękne. Brawo babcia!



12. Sport z fretką

 

Ta cała pandemia i cykle wprowadzanych obostrzeń rozbudziły we mnie instynkt cuchnącego lenia, któremu nie przeszkadza już zamknięta siłownia. Nagle zaczęła mi za to silnie doskwierać pora roku, by korzystać z fitnesu pod chmurką. I jeszcze te maseczki! Innymi słowy, wszedłem do krainy błogiego nieróbstwa, obrastania w tłuszcz i uzależnienia od węglowodanów.

- Nie mogę patrzeć, jak żresz te syfiaste batony – córka stanęła tuż obok stołu i spojrzała na mnie z góry, jak zatroskana matka.

- Kontroluj bajerę, młoda! – mimo iż nienachalnie wpajam jej wartości, rozumiem i szanuję eksplozje dokuczliwych hormonów, to konsekwentnie wymagam zachowania pewnych granic.

- No sorry, ale mnie katowałeś szpinakiem i niekończącymi się opowieściami o dobrodziejstwach natury dla naszego zdrowia...

- To było w rozdziale wolność i zdrowie – przerwałem jej wiedząc do czego zmierza. – Teraz żyjemy w wirusowym faszyźmie, więc ten – ugryzłem kawałek - osładzam sobie mój smutny los pariasa.

- W porządku – podniosła ręce w geście poddania – bądź zatem szczęśliwy i gruby. Odprowadzając ją wzrokiem do drzwi, zdałem sobie sprawę ze znaczenia ostatnich jej słów. Zawsze powtarzam, że zanim oceni czyjś punkt widzenia, niech najpierw pozna jego miejsce siedzenia. Ona moje doskonale znała, a to znaczy, że należało przyznać córce rację.

Idąc na skróty, opracowałem kilka ćwiczeń z wykorzystaniem towarzystwa Froda. A ponieważ sprawiają mu one sporo radochy, chętnie powtarzam je kilka razy dziennie i to bez specjalnych wykrętów. Oczywiście w te dni, kiedy ja mam na to ochotę, nie odwrotnie.

Siadam na krześle w odpowiednim rozkroku, na dłoniach układam fretkę – głowa na jednej, dupsko na drugiej i wychyliwszy swój tułów do przodu zaczynam huśtawkę góra dół. To ćwiczenie należy do jego ulubionych, więc ilość uniesień zależy wyłącznie od kondycji moich ramion. Ma ono dodatkowy plus, pozwala w przerwach na prowokowanie go aż do fazy lekkiego wku*wa, który natychmiast mija, gdy wracamy do ćwiczenia, ratując mi ręce wiadomo przed czym.

Drugim ćwiczeniem są przysiady. Biorę mojego partnera pod pachy, robię przysiad i prostując się wyrzucam ramiona z fretką ponad głowę. Nie wypuszczając go jednak z rąk. Jak dotąd nie sprawdziłem granic jego cierpliwości podczas tej aktywności, gdyż kondycja moich nóg pozostawia wiele do życzenia.

Ostatnim są brzuszko uda. Siadam na podłodze, złączam wyprostowane nogi i kładę sobie fretkę między piszczelami. Opieram dłonie z tyłu, następnie unoszę i opuszczam nogi. Poziom frajdy musi być umiarkowany, bo chłopak szybko się nudzi i zaczyna wiercić.

Na koniec, w ramach nagrody za kooperację, powtarzam ćwiczenie pierwsze.

- Ja też będę tak z nim ćwiczyła! – krzyknęła córka po prezentacji.

- I ja! – zawtórowała jej babcia.

Już miałem zgłaszać sprzeciw  i podpowiedzieć żeby ćwiczyły ze swoimi zwierzakami, ale zdałem sobie sprawę, że obie wciąż używają rękawic narciarskich przy bliższym kontakcie z Frodem. Więc to tylko taka reakcja na pomysł i wykonanie. I dobrze, bo chyba byłbym zazdrosny.

11. Tropem frecich inwestycji

 

Moje łóżko, ustawione w poprzek, stoi we wnęce powstałej z podzielenia wielkiego pokoju na część sypialną i dziennego pobytu. Łożko jest szerokie, więc powierzchnia pod nim stała się dobrym miejscem na jedną z frodowych lokat, na których kładzie swoje skarby.

Dzisiaj był ten dzień, kiedy należało całkiem wysunąć moje spanie, żeby odkurzyć podłogę oraz zrobić przegląd inwestycji, poczynionych przez domowego przedsiębiorcę od czasu ostatniego update`’u. Tu musze jeszcze nadmienić, że lokata pod moim płaszczykiem należy raczej do tych długoterminowych, więc nie trafiają na nią dobra konsumpcji dziennej. Zresztą dotarcie do sejfów jest samo w sobie wyprawą, podczas której inwestor przedziera się przez labitynt powstały z pudełka na choinkę, torby treningowej, foliowej komody i zwiniętego dywanu. Dlatego, oględniej mówiąc, żarcie ląduje na tych bardziej podręcznych lokatach – w wersalce, za pralką, za toaletą (!), w szafce pod parapetem u córki i ostatnio pod licznikiem gazowym. Co znaczy, że nie obawiam się wyhodowania pod łózkiem spożywczych potworów, które mogłyby mnie w nocy wynieść.

Jednak w biznesie i na drodze należy stosować zasadę ograniczonego zaufania, toteż nade mną i Frodem w naszej domowej instytucji czuwa córka, a pomaga jej babcia.

- No powiem ci, tato, że gnojek nieźle się rozkręcił. Właśnie zobaczyłam go siedzącego pośrodku tego wszystkiego jako Golluma szepczącego: my treasure! – schyliła się po wieczne pióro – byłam pewna, że je zgubiłam.

- Zastanawia mnie jedna rzecz – podniosłem pierwszą z dwunastu skarpetek, - dlaczego chowa tylko te od levisa?

- Tamte są kijowe, też ich nie lubię. Ma chłopak wyczucie, nie powiem. – uśmiechnęła się na widok swoich kapci tygrysów. Pełną listę pominę milczeniem, inaczej zacznę podejrzewać się o poważne problemy z pamięcią. Nie zauważyłem bowiem tych strat, oprócz świeżo zwędzonego buta. Obuwie każdego rodzaju jest największym fetyszem Froda i poprzez nasze dość skuteczne blokowanie dostępu do niego, stanowi ono towar z nawyższej półki w hierarchii wartości we wszystkich grupach lokat. Niemniej jednak spokoju nie daje mi nagłe zainteresowanie branżą piekarniczą. Kiedy i jak, do cholery, udało mu się zdobyć i przeciągnąć przez całe mieszkanie dużą keksówkę?!

Telefon od Tamary miał mnie pocieszyć, w myśl zasady – ty się ciesz, inni mają gorzej.

- Dostałam karę z urzędu skarbowego za zignorowanie wezwań do wyjaśnienia pewnego brakującego rozliczenia! – Holendrzy i ich podatkowa inwigilacja... – Dzwoniłam, kłóciłam się z nimi, że mnie w balona robią, bo to niemożliwe, żeby trzy listy do mnie nie dotarły. Oni myśleli dokładnie tak samo i wlepili karę. Okazało się, mój drogi, że Moxi pochował mi te listy do sofy. A teraz najlepsze. Nie ruszył żadnych innych, tylko te w niebieskich kopertach właśnie od nich!

Cóż, widocznie fredzioch Tamary uznał, że model mafijny w księgowości jest najbardziej rentowny. Na szczęście w Austrii listy trafiają do skrzynek w klatkach schodowych. Jestem bowiem pewien, że gdyby listonosz wrzucał je przez klapkę w drzwiach, Frodo chowałby wszystkie jak leci!

10. Wykład o łososiu

 

- Niestety, to nie jest łosoś tylko pstrąg łososiowy – wskazałem na babci zakup dla Froda, o który poprosiłem ją dziś rano.

- No i co, to jakaś znacząca różnica? – dość przekonująco przybrała zdezorientowaną minę, udając kompletnego laika. Niestety, za długo się znamy bym wciąż łykał te wyświechtane numery. Poza tym na opakowaniu dostrzegłem resztki niekompletnie zdrapanej naklejki z działu przecen. Zerknąłem na datę przydatności do spożycia, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że bankowo obniżono wartość ryby o połowę. Obok takiej okazji babcia nie jest w stanie przejść obojętnie w żadnych okolicznościach! Żeby to były serca wołowe albo płuca wieprzowe, kupi. Na zasadzie – przydadzą się, wrzucę do zamrażarki i kiedyś tam w 2023 roku zrobię pierogi z płuckami.

- Owszem, znacząca. Łosoś jest rybą słonowodną, tłustą i bardzo wartościową, a pstrąg słodkowodną i wartościową mniej. – starałem się mówić bardzo spokojnie i unikać protekcjonalnego tonu. – O całej masie ości, które będę musiał wydłubywać, nie wspomnę.

- Ojtam ojtam! A od kiedy ty taki ichtiolog jesteś? Kolor ten sam, łosoścośtam w nazwie ma, po co czepiać się nieistotnych rzeczy? Wielkie mi halo! – zniknęła w łazience zamykając za sobą drzwi. Z doświadczenia wiem, że gdy babcia fuknie i wychodzi, znaczy to ni mniej ni więcej, co koniec tematu.

- Chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że pstrąg ma taki kolor, gdy hodowcy dorzucają do paszy karotenoidy.

Nie odpowiedziała, więc wycofałem się do pokoju.

 

- Babcia wydłubie osteczki srajtusiowi. O proszę, jak ładnie wychodzą. Zaraz dostaniesz kolacyjkę – mówiła chwilę później do czekającego w kuchni futrzaka na tyle głośno, by nie umknęło mi żadne słowo. Cieszyłem się, że już się tak nie boi i chętnie karmi go z ręki. To ważne podczas procesu oswajania zwierza.

– Nawiasem, to nieźle się znowu spisaliście – nie ulegało wątpliwości, że tym razem zwróciła się do mnie.

- W czym? – coś mi tu powiało sarkazmem.

- W ekspresowym tempie zrobiliście z niego żebraka. Teraz żebrają dwa koty i fretka! – wiedziałem, że się odgryzie. – Koty jednak robią to w dość finezyjny sposób – ciągnęła – a przy tym małym, to otwieram lodówkę i zanim zamknę, muszę najpierw wyjąć fretkę... - I tak dalej...

W którymś momencie niemal zupełnie się wyłączyłem. Kątem oka rejestrowałem jeszcze zabieganego Froda, zapewne rozmieszczającego babcinego łososia na swoich sekretnych lokatach. Fakt, że wziął go na wynos zamiast zjeść w kuchni był dowodem na to, że łosoś pozostaje bezkonkurencyjny. Ale powstrzymałem się od komentarza, nie chciałem być złośliwy. Babcia to wyjątkowy człowiek i świetnie się nami opiekuje.

Opowiedziała jeszcze o sąsiadce, która wywinęła orła na chodniku i tak zdarła sobie skórę pod nosem, że wygląda jak Adolf H.. Dosłownie tak powiedziała, bo w Austrii nazwiska tego człowieka raczej się nie wymawia. Następnie spojrzała na zegarek i chwyciwszy torebkę, wybiegła z domu ze swoim ulubionym okrzykiem „Łomatko!”.

Zadzwoniła do mnie kwadrans później, tyle zwykle zajmuje jej dotarcie do domu, i walcząc ze śmiechem wystękała - z tym łososiem przyznaję ci rację, lepszy od pstrąga. Wyobraź sobie, że on te wszystkie kawałki, które pieczołowicie czyściłam mu z ości, powrzucał mi do torebki! – Czy ja już wspominałem, że uwielbiam tego zwierzaka?



9. Odrobaczanie fretki

 

Czytałem kiedyś przekomiczny tekst o tym, jak skutecznie zaaplikować kotu tabletkę. Zmagania gościa doprowadziły mnie do łez i dziękowałem w duchu, że mam grzeczne sierściuchy. Biorę kota na kolana, otaczam jego głowę lewym ramieniem, w prawej ręce trzymam tabletkę, palcem wskazującym rozdziawiam mu mordę, wciskam tabletkę dość głęboko, zamykam, smyram po gardle i poszło! Nic prostszego.

Tę samą technikę postanowiłem zastosować przy odrobaczaniu Froda. Sprytnie uknułem, że do tego celu potrzebna mi będzie raczej śpiąca fretka, bo żwawa mogłaby mnie zbytnio pokaleczyć. Już w tej chwili policja miałaby sporo do wypełniania w rubryce – znaki szczególne – gdybym zasłużył sobie na kartotekę.

Wyjąłem bezwładnego wampira z wersalki, położyłem go sobie na kolanach na wznak i zastygłem ze wzrokiem utkwionym w tę słodką mordkę z lekko wysuniętym językiem. Gdybyśmy byli w kreskówce, zapewne nad moją głową latałyby serduszka.

- Dobra, nie rozczulaj się, bo zaraz się rozbudzi – syknęła córka. 

– Nie rozczulam się, zastanawiam się tylko czy wcisnąć tabletkę od prawej, czy lewej strony! – fuknąłem. 

– A jaka to różnica, nie ściemniaj! – Tu wzięła się pod boki na znak, że jest gotowa na starcie. Jako doświadczony ojciec nastolatki wiem, że czasem nie warto stawać z nimi na klaty.

 – Dobra, już!

Cały spięty rozdziawiłem mały pyszczek obnażając wielkie kły, wcisnąłem tabletkę, zamknąłem i jąłem smyrać gardziel. Tymczasem nie stało się nic. Frodo spał dalej z tabletką w pysku.

- To w sumie też dobrze, rozpuści się i połknie ją ze śliną – zachichotała córka. Nie pomyślała tylko o tym, że gorzki smak rozbudzi bestię. Co sił rzuciłem się do trzymania mu zamkniętego pyszczka. W mig zrozumiał, że musi zmienić taktykę uwalniania się z imadeł, toteż do akcji wkroczyły pazury. No i są dodatkowe znaki szczególne. Trudno, stać mnie! Wytrzymałem! Jednak w starciu z wyszukanymi figurami akrobatycznymi już szans nie miałem. Zwolniłem ucisk, usłyszałem takie jakby „tfu”, poczułem coś pod okiem i fretka zniknęła.

– Hahaha! Przykleiła ci się do twarzy! Widziałeś to? On normalnie plunął! Hahaha! – zgięta w pół młoda oburącz ściskała brzuch. Odkleiłem tabletkę, nawet nie była bardzo rozmemłana, i odszukałem wzrokiem Frodo moszczącego się dla odmiany w legowisku w kształcie banana. 

Do drugiego podejścia podszedłem z nieco większą determinacją. Postanowiłem głębiej wcisnąć lek, przecież musi w końcu połknąć.

– Może rozdziawisz mu gębę, a ja wstrzelę tabletkę gumką recepturką – szepnęła córka szczerząc zęby. 

– Musiałby być hipopotamem żebyś trafiła – odgryzłem się.

– No to wdmuchnij mu słomką, jak ten od kotów. 

– i jak ten od kotów w pośpiechu będę czytał informacji na ulotce, czy tabletka nie szkodzi ludziom! Idź mi stąd! 

Jednak nie ruszyła się z miejsca. Pewnie, kto by chciał odmawiać sobie takiego kina. Więc zaangażowałem ją do trzymania fretce nóg.

Wziąłem już nieco mniej spokojnego zwierza, który słusznie podejrzewał mnie o niecne czyny. Lewą ręką przytrzymałem mu głowę, a prawą, w której chowałem tabletkę, przedarłem się przez gąszcz pazurów do pyszczka. Szybko go otworzyłem i haratając sobie palce o kły wcisnąłem lek tak głęboko, jak tylko mogłem. Niestety, zanim cofnąłem rękę tabletka była już na zewnątrz.

– Ja pie*dole! – z rezygnacją opadłem na oparcie wersalki.

- Słuchaj, a może mu ją rozgnieciemy, proszek chyba połknie – tu mi córka zaimponowała! Kiedy rozgniatałem lek zadzwonił Kazek, żeby się upewnić, czy idę na siłkę pod chmurką. Takie tam udawanie, że coś się robi dla zdrowia. 

– Zrób mu z tego kreskę, może chętniej wciągnie! Pamiętasz jak uspaliśmy Krzycha? Był pewien, że wciąga am...! 

– No i podam mu to z wodą strzykawką! – w popłochu przerwałem mu te wstydliwe wspomnienia. Co za durny buc! Powinien się bardziej kontrolować na głośnomówiącym.

Zatem chciałbym uprzedzić, że podawanie fretce tabletki w całości odpada. Sproszkowana na łyżeczce przejdzie pod warunkiem, że zwierze wcześniej nie kichnie. Rozpuszczona w niewielkiej ilosci wody i podana strzykawką w naszym przypadku zadała egzamin. Tymczasem w grupie FRETKI podpowiedziano mi, że najskuteczniejszym sposobem jest wymieszanie sproszkowanego leku z Malt Pastą, która uchodzi za freci przysmak.

8. Nie stresuj fretki!

 

- Musimy zastanowić się nad innym rozwiązaniem. Denerwują mnie już te kosze z warzywami i owocami w kabinie prysznicowej! - krzyknęła córka.

- Mnie też! – odkrzyknąłem. - Wymyślę coś wiszącego, jak tylko otworzą sklepy budowlane po tym cholernym lock downie.

Kosze stały sobie kiedyś na kuchennej podłodze i ładnie się na niej prezentowały. Teraz to niemożliwe. Ostatnio znalazłem pomidora za pralką, był w takim stanie, że zanim zdecydowałem się go podnieść, musiałem najpierw nabrać pewności, że nie zacznie za chwilę uciekać. Dynia spod łóżka była jeszcze dobra i nawet się ucieszyłem, że Frodo odłożył ją na później, wszak sezon się skończył, a tu taka niespodzianka. O pochowane kęsy mięsne martwić się nie muszę, te na bieżąco sprzątają koty.

Pierwszą kryjówką na jego spożywcze zapasy została torba treningowa, ale gdy tylko zorientował się, że jest okradany, zamienił ją na kilka innych w różnych miejscach domu. Niestety, kocurom nie umknie nic, toteż moja biedna fretka regularnie pada ofiarą tego złodziejskiego duetu.

Wracając do kabiny. Chytra frecia morda nauczyła się odsuwać drzwi i regularnie robi włamy do naszego tymczasowego warzywniaka. Okrzyk „prysznic!” nie schodzi z czołówki rankingu na najczęściej padające hasło domowe. Sytuacja stresuje zwłaszcza córkę, która, w odróżnieniu ode mnie, przejawia nieco mniej wyrozumiałości podczas konfrontacji z kolejnymi wybrykami Froda. Mnie one niezmiennie bawią i inspirują. 

Siedząc dziś w zaciszu łazienki relaksowałem się przy sudoku. Potrzebuję takiego resetu każdego dnia już od lat. W łazience wymyślam najlepsze rozwiązania na pojawiające się problemy domowe i zawodowe, zbieram siły i odzyskuję dobry humor. Dawno temu przestałem próbować dociec powodu takiego stanu rzeczy. Doszedłem do wniosku, że szkoda na to czasu i zacząłem wyłącznie cieszyć się faktem, że odnalazłem swoją wtyczkę we własnym domu. Kiedy jestem w łazience na resecie, córka nie śmie mnie poganiać, choćby jechała na poziomie krytycznego stanu zwieraczy. Zresztą oboje szanujemy swoje dziwactwa i generalnie staramy się być dla siebie miłym oraz wyrozumiałym  towarzystwem.

 Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy wtem usłyszałem ruch za plecami i szelest worka za muszlą klozetową. Zanim się otrząsnąłem, poczułem dobrze mi znane zęby na lewym udzie. Drań stał tam na dwóch łapach jak surykatka i bezczelnie kąsał mnie w gołe udo! Chwyciłem tę wyciągniętą szyję i przestawiłem intruza kawałek dalej. Spojrzał mi w oczy, westchnął jakby żałośnie i poszedł dokonywać skoku na warzywniak. 

Zdumiony obserwowałem niezwykle sprawną operację odsuwania drzwi. Uczucie przyjemnego ciepła rozlało się nagle w mojej klatce piersiowej i rozprysnęło milionem cząsteczek niczym fala uderzająca o klify. Znałem już ten stan i jego dającą szczęście moc. Poczułem się wyjątkowo na myśl, że ta nieprzyzwoicie inteligentna istota mieszka tu z nami w naszym domu i kolejny raz w życiu doznałem silnego uczucia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. W tym samym niemal momencie spadło na mnie rozwiązanie problemu drzwi tak proste, że aż zaśmiałem się w głos. 

Chwile później wyjąłem kosze, zrzuciłem ciuchy i dołączyłem do panoszącego się w kabinie sierściucha szczelnie zasuwając za sobą drzwi. - Show time! – rzekłem iście teatralną manierą, odkręciłem wodę i niespiesznie przystąpiłem do wieczornej toalety. Oszołomiony sytuacją zwierz wycofał się spod głównego strumienia i przycupnął w rogu, gdzie pryskające krople nie dawały mu się aż tak we znaki. Jednakże wraz z podnoszeniem sie poziomu wody, pozorny spokój zaczął ustępować miejsca rosnącej panice. Kilka sekund później i jakby nie zważając na lejącą się wodę, biegał już dookoła moich stóp, a raczej się po nich ślizgał fundując im mycie niczym gąbką. Początkowo planowałem się jeszcze ogolić, ale litościwie porzuciłem ten zamiar uznając, że taka lekcja mu wystarczy. Zakręciłem wodę i zanim odsunąłem drzwi, czule zerknąłem jeszcze na tę mokrą, w skupieniu wypatrującą upragnionej szczeliny i szykującą się do wyskoku w dal, glistę. Tak mi się przynajmniej wydawało! W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że ta skoczna glista podniosie ogon, dźwignie zad i z podziwu godną precyzją postawi kloca na mojej stopie!

7. Frecie sprawy poza kuwetą

 

Zgrzyt klucza w zamku brutalnie wyrwał mnie ze świata kryptowalut i wykresów. Zapomniałem powiedzieć babci, że jednak nie jadę do Salzburga i bezdusznie skazałem ją na wspinaczkę na czwarte piętro. Odgłos stawianej papierowej torby z zakupami uzmysłowił mi jednak, że babcia będzie gotować i pomyślałem sobie, że chodzenie po schodach jest w sumie bardzo zdrowe, prawdaż.

- Już nasrał ten sku*wysyn! - warknęła teatralnym szeptem. Chrząknąłem głośno żeby oszczędzić jej dalszej kompromitacji, bowiem babcia od zawsze walczy z bluzgającymi. 

- Język polski jest tak piękny i tak bogaty, że doprawdy nie powinniśmy chodzić na taką rynsztokową łatwiznę. - zwykła mawiać. I proszę, jak się babcia stoczyła. A kto jest temu winien? Frodo!

- Dlaczego nie dałeś znać, że zostałeś? - rozczochrana wiatrem stanęła w progu pokoju.

- Żeby usłyszeć jak klniesz – uśmiech nie schodził mi z pyska.

- Pod samymi drzwiami naświnił, co się z nim stało? Tak ładnie się załatwiał do kuwety – skrzywiona pokręciła głową. - Kupiłam mu przepiórki, ale gówno dostanie!

- Tato, Frodo gdzieś nalał! - węsząc donośnie niczym owczarek niemiecki, latorośl wynurzyła się z pokoju ze słuchawkami na uszach. – O! Babcia! - przytuliły się czule.

- Wytarzałabym mu mordę w tych sikach i kupie i dopiero wtedy wrzuciła do kuwety – zawyrokowała seniorka rodu odwracając się w moją stronę.

- Już to widzę, babciu. Po trzech dniach Frodo srałby na środku pokoju, sam sobie tarzał w tym mordę i wskakiwał do kuwety!

- Chciałbym delikatnie zwrócić ci uwagę, że przez ponad dwa lata nie nauczyłaś swojego maltańczyka załatwiania potrzeb wyłącznie na zewnątrz. Aż mu morda zbrązowiała od tej nauki i co? - zmarszczyłem znacząco czoło. 

Popatrzyła na mnie wymownie, odwróciła się i idąc do kuchni zapytała spokojniejszym tonem – te przepiórki podzielić na ćwiartki czy połówki?

Kolejne dwa dni zajęło mi przekonywanie Froda, że pod drzwiami i oknem w pokoju córki nie walimy. Śledziłem łobuza i gdy charakterystycznie się łamał oraz wypinał dupsko, łapałem go i zanosiłem do kuwety. W nagrodę było głaskanie i bujanie na rękach jak na huśtawce. Pomogło. Nie jestem jednak pewien, czy rzeczywiście zrozumiał i uszanował moje życzenie, czy tylko chwilowo odpuścił sobie znaczenie terenu. Cóż, czas pokaże.

6. Nocne wyścigi

 

Ostatniej nocy nie zamknąłem Froda w klatce, gdyż bez reszty pochłonął mnie pewien projekt, który musiałem skończyć. Położyłem się chyba o dwudziestej szóstej z hakiem tak wypompowany psychicznie, że chrapałem już podczas wstawania od komputera. Niestety, zaraz obudził mnie pęcherz, którego nie opróżniłem przed snem z wyżej wymienionego powodu. Naiwnie łudziłem się, że może jeszcze zasnę i dokolebię jakoś do rana, tak bardzo nie chciało mi się wstać. Ale gdzie tam! Potrzeby nie oszukasz. Mamrocząc pod nosem takie tam brzydkie słowa, zwlokłem się z łóżka i przeskakując z nogi na nogę zrobiłem obrót raz w prawą, raz w lewą stronę, by cofnąć bolesne już parcie, następnie półkłusem ruszyłem tunelem w stronę światła, prezentując się bosko kretyńsko. 

Chwilę przed tym, kiedy dotarłem do stojących otworem drzwi pokoju, zza wersalki wyskoczył Frodo, położył się na boku i łapami pchnął te cholerne drzwi tak, że w nie wpadłem, z hukiem zatrzaskując je sobie przed nosem. Bzluzgi latały już jak motylki, kiedy rozpaczliwie rzucałem się na klamkę i za chwilę na trójce wchodziłem w zakręt. Frodo najwyraźniej ciągnął dopiero na dwójce, bo wziął mnie tuż za zakrętem. Na ostatniej prostej lekko przyhamował i jednym susem znalazł się za progiem toalety  centralnie w kuwecie. Idealny skok w dal – zdążyłem jeszcze pomyśleć zanim dopadłem, jak zwykle u nas w domu, zamkniętej na cztery spusty deski klozetowej. Nie ma nic gorszego, kiedy liczą się ułamki sekund, od zamkniętej deski! Niestety, tu muszę przyznać, iż sam na siebie ukręciłem bat. Stanąłem bowiem córce okoniem, kiedy forsowała przymus opuszczania po sobie tej przeklętej dechy. Uznałem to za dyskryminację sugerując, żeby to ona ją po sobie podnosiła. No to teraz jest sprawiedliwie, na co babcia zapiała z zachwytu twierdząc, że jak deska jest zamknięta, to pieniądze z domu nie uciekają. 

Kiedy uczucie ulgi tylko co przeszyło dreszczem moje spięte ciało, Frodo był już po swoich sprawach i rozpoczął frecie pląsy wokół moich bosych stóp, lekko kąsając ścięgna achillesa. Jednak nie na tyle lekko, bym kolejny raz nie rozważał siadania na toalecie. Po chwili rozpędził się do kuchni upewniając się w połowie drogi, czy idę za nim. Nauczony doświadczeniem poszedłem, złośliwie strzepując na niego resztki wody z rąk. Ukroiłem nieco większy kawałek mięsa, by się nim dłużej zajął, a sam ruszyłem zakreśloną wcześniej trajektorią, wyłączając po drodze wszystkie zmysły.

Gdy dotarłem do miejsca absolutnie upragnionego, do mojej oazy snu, ze zdumieniem odkryłem, że Frodo znów był szybszy. I oto w blasku migających światełek choinki, zmęczony jak pies, stałem rechocząc i grzecznie czekałem, aż futrzana kula wyskacze się na moim łóżku, niczym wytrawny jumpstyle dancer w dyskotece!

5. Dziurawy palec Kazka

 

- Pralka ci się popsuła? – zapytał Kazek postękując przy ściąganiu butów.

– Nie ściągaj! Dzisiaj łazisz w butach, stary – wzruszyłem ramionami w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.

– Ty, skoro nie ściągasz butów, to co tu tak skarpetami wali, co? – prześlizgnął się obok mnie dzwoniąc flaszkami w reklamówce.

- Siadaj i sztachaj się do woli – wiedząc o jaki zapach mu chodzi, korciło mnie, by podjąć polemikę na temat tego porównania od czapy, ale odpuściłem.

 

Kazek wrócił właśnie z Afryki, gdzie był wolontariuszem przez ostatnie osiem miesięcy, więc kontakt mieliśmy bardzo sporadyczny. Taki po męsku – jest dobrze, nic się nie dzieje.

Wiadomość o odejściu Luisa przyjął nadwyraz spokojnie, mimo że byli dobrymi kumplami. Ale zaraz wyjął łychę z torby i zarządził picie. Jak na prawdziwą stypę po przyjacielu przystało.

– Ty, tak właśnie miałem pytać, że to chyba nie Luis postawił takiego kloca w kuwecie – pochylił się nad klatką. – No to pochwal się, kto tu teraz sra?

Już miałem otwierać wersalkę, wyciągać zaspanego Froda, ale obleciał mnie strach. A co jeśli obcy w domu zdenerwuje go do tego stopnia, że zechla mi rękę do łokcia?

- Wyśpi się to wyjdzie. Na zdrowie! Mów, jak było w Afryce – Podniosłem szklankę w nadziei, że odwlekę temat.

 

- Ale zajebisty gostek! – krzyknął Kazek, gdy, klęcząc na wersalce, podglądaliśmy za nią zwierza pałaszującego skitrane tam wcześniej kawałki mięsa. Wyciągnął rękę, ale natychmiast go powstrzymałem.

– On gryzie! – i zdając sobie sprawę jak to zabrzmiało, szybko dodałem – wiesz, nie zna cię.

Wywrócił oczami na znak, że głupi nie jest, a żeby nie było wątpliwości wycedził przez zęby, że zna się na zwierzętach i ku*wa wie, jak z nimi postępować.

– Morda musi najpierw obwąchać, zarejestrować, przeanalizować – to mówiąc delikatnie dotknął w okolicach ogona oblizującego się Froda. Na tej też wysokości zatrzymał otwartą rękę tak, by zwierzę, na których Kazek się przecież zna, mogło ją sobie spokojnie obwąchać i w ten sposób poznać nowego gościa.

 

W reakcji na dotyk Frodo błyskawicznie się obrócił i wybadał nowy grunt swoim zwyczajem, wbijając zęby w środkowy palec Kazka! A żeby było śmieszniej, to postanowił jeszcze sobie na tym palcu powisieć. Zupełnie jakby przewidział, że posłuży mu on za windę, która przemieści go na wersalkę.

- Weź go, bo mi palca odgryzie! – zawył Kazek, gdy już ściskałem Froda za kark, niezgrabnie nim potrząsając.

– Nie! Nie wolno! –  ogarnięty paniką ryknął wprost w spokojne spojrzenie zwierzęcia. – To nic nie da, on nie słyszy, czekaj! – ścisnąłem mocniej.

– Co ku*wa?! Głuchą wściekłą bestię masz?! – energicznie cofnął wyswobodzoną rękę i natychmiast wsadził palec do szklanki z whisky. Bardzo mi tym zaimponował i pomyślałem, że wolontariat wiele go nauczył. Przez grube szkła okularów jego oczy wyglądały teraz na nienaturalnie wielkie, przywodząc na myśl groteskowe twarze z japońskich kreskówek.

– I co? Tak se go tu teraz spokojnie położysz? – parsknął, gdy odstawiałem fretkę na podłoge.

– No. I będziemy go ignorować – podszedłem do stołu po swoją szklankę.

– Ja na pewno i mam nadzieję, że z wzajemnością! – obejrzał pod światłem dziury w palcu i opróżnił szklankę na raz.

- No! To pierwsze koty za płoty! Miło mi przedstawić, to jest Frodo – wyszczerzyłem zęby i polałem na drugą nogę, tfu, rękę.

4. Głucha i niema fretka

 

Dość dziwny był dla mnie fakt, że Frodo absolutnie nie reagował na moje werbalne upomnienia. Stanowcze barytonowe „NIE!” zdawało się nie robić na nim żadnego wrażenia, więc to początkowo potęgowało moją frustrację podczas odrywania go od różnych części mojego ciała lub odzieży.

Doprawdy, komunikacja z nim była tak ciężka, że córka zaniechała budowania między nimi jakichkolwiek relacji, pozostawiając zadanie oswajania dzikusa wyłącznie mnie. 

Porównywanie Froda z jego rozgadanymi braćmi z filmów na youtube przyniosło dodatkowo konkluzję, że trafiła nam się niema fretka.

- On nawet nie cofa się przed kocim prychaniem! – ze zdumieniem zauważyła córka.

Dołączenie do grupy FRETKI na Facebooku okazało się dobrym posunięciem w poszerzaniu wiedzy o moim nowym przyjacielu. 

To właśnie tam zwrócono mi uwagę, że może on być częściowo lub całkowicie głuchy. Doświadczeni hodowcy poznali to po umaszczeniu na głowie.

Teraz wszystko stało się jasne. Miałem w domu bystrą, upartą, nieustraszoną, głuchą fretkę.

Rozpoczął się zatem nowy etap naszego wspólnego życia. Nauki komunikacji migowej, dzięki której przekonałem się, że Frodo jest nieprzeciętnie inteligentnym stworzeniem.

 

3. Cierpliwość jest cnotą

 

Frodo przeszedł sporą metamorfozę od czasu ostatniego odcinka. Albo inaczej, obaj ją przeszliśmy. Uświadomiłem sobie nawet, że już czas zacząć stopniowo rozstawać się z rękawicami narciarskimi, które genialnie zdawały egzamin. Nie wiem, jak długo trwałby proces budowania relacji z futrzakiem do poziomu, na jakim się obecnie znajdowaliśmy i jak bardzo byłby on dla mnie krwawy, gdyby nie one. To dzięki nim byłem w stanie swobodnie bawić się z moim nowym kumplem oraz spontanicznie podnosić go z podłogi na krótkie pieszczoty. 

Podczas tego procesu poznałem też chwyty uniemożliwiające spryciarzowi traktowanie zębiskami moich zmaltretowanych dłoni. Czułem, że idziemy w dobrym kierunku oraz że przeczucie mnie nie myliło, Frodo nie był złośliwy tylko dziki. 

Po trzykroć wzniosłem toast na swoją cześć w dniu, w którym przestał chować się z każdym kęsem mięsa w obawie, iż dybię na żarcie, które sam mu podawałem. Widok dzikusa spokojnie pałaszującego przy moich stopach sprawił, że tego wieczoru Frodo poszedł spać przeżarty, a ja ożarty. Ach! Cóż znaczył jutrzejszy kac w porównaniu z rozpierającą człowieka dumą, że się nie poddał i ciężką pracą wyeliminował sporo problemów behawioralnych swojego przyjaciela, fundując mu w ten sposób lepsze życie. 

Ostatecznie zrezygnowałem całkiem z rękawic, gdy wróciwszy pewnego dnia do domu, zastałem go śpiącego na podłodze, na moim znoszonym podkoszulku. Wówczas wcieliłem też w życie noszenie fretki na rękach kiedy i ile się da, co przypłaciłem kolejnymi bliznami, tym razem na przedramionach. Jednak ta decyzja okazała się krokiem milowym w budowaniu naszej więzi. 

Nie znaczy to, że nagle łotr zmienił się w łagodnego baranka i można go do rany przykładać. Co to, to nie! I chyba nawet tego nie pragnę. Nazwijmy to w ten sposób, że  pomyślnie przeszliśmy casting na rodzinę dla tego wyjątkowego jegomościa, który bez specjalnego zachodu rozkochuje w sobie każdego, kto przekracza nasze progi. Nawet mieszkająca w Holandii Tamara straciła dla niego głowę i każdą naszą rozmowę zaczyna słowami – Cześć, co tam u Froda?

24. Urodzony chirurg

- Co tam dobrego kroisz? - babcia zajrzała mi przez ramię.  - To dla Froda. - O, cielęcinka. Pewnie jeszcze zadnia - powiedziała z przekąsem...